Kontrabelius, czyli pamiątka dziwnych czasów

Mocna, punkowa perkusja. Przesterowane gitary. Do tego delikatny, ale bojowy głos dwunastolatki. Utwory są krótkie, głośne, wariackie. Teksty mocno abstrakcyjne. Kawałki Kontrabelius – zespołu Sławka Księżniaka i jego córki Zośki to udowadniają, że pandemia może być czasem bardzo pobudzającym kreatywność.

Utwory, które wypełniają 20-minutową EP-kę I Always Sleep in The Evening, która niebawem ujrzy światło dzienne, zaczęły powstawać rok temu, na początku pandemii. – To był nasz sposób na to, jak poradzić sobie z tą dziwaczną sytuacją, zamknięciem, izolacją – opowiada Sławek. Zamknięci w czterech ścianach szukali zajęcia. Wtedy Sławek pomyślał, że mogą wrócić do czegoś, co zaczęli robić wspólnie kilka lat wcześniej. Pierwszy wspólny utwór nagrali, kiedy Zosia miała 6 lat. Tata przygotował bit a Zosia zaimprowizowała przy mikrofonie. Trzy lata później wrócili do tego pomysłu i nagrali kawałek Czyj to był rozkaz. – Pewnego dnia wziąłem gitarę, podrzuciłem Zosi pierwszy wers. Bawiliśmy się słowami, dźwiękami. Potem siedliśmy do komputera, programowaliśmy perkusję. Zośka mi towarzyszyła, oceniała, wybierała dźwięki. Jeśli się się znudziła, szła sobie, potem wracała – opowiada Sławek. Zosia, wtedy 9-latka, wymyśliła też wówczas nazwę zespołu Kontrabelius. Do dzisiaj nie za bardzo potrafi powiedzieć, skąd jej się to wzięło. Ale brzmi dobrze.

A potem przyszedł lockdown. – Na początku nie wiedziałam, co nas czeka i nawet cieszyło mnie, że będę nosiła maseczkę. Ale z czasem zaczęło to być meczące. Nigdy nie siedziałam tyle w domu – wspomina Zośka i przyznaje, że bywały momenty, kiedy wszyscy się na siebie denerwowali. – Wspólne robienie muzyki rozładowywało trochę napięcie – przyznaje nastolatka.

Krew na palcach

Księżniakowi, kierującemu ośrodkiem kultury w Lublinie, muzyka towarzyszyła od zawsze. Pierwszy zespół założył w podstawówce. Na koniec pierwszej klasy, za pieniądze odłożone w Szkolnej Kasie Oszczędności, kupił sobie gramofon i trochę płyt. Gawęda, Trubadurzy, jakieś składanki. Potem były kasety Pet Shop Boys pod choinką, fascynacja polskim rockiem spod szyldu Kobranocki i T. Love, miłość do Iron Maiden. Dzisiaj w swojej płytotece ma wszystko – od italodisco po ciężki metal i muzykę improwizowaną, przez stary stary funk, hip-hop, jazz i elektronikę.

Granie zaczynał od gitary basowej – nie zapomni pierwszych chwytów na topornej rosyjskiej gitarze i palców zdartych do krwi. Z ekipą, z którą założył zespół na przełomie szkoły podstawowej i liceum, grywają z małymi zmianami składu w zasadzie do dzisiaj. Wtedy nazywali się Kamikadze Klub. Pierwsze kawałki nagrali na kasety na starym Kasprzaku, sami zrobili okładki. Nakład: cztery sztuki. Dla każdego członka zespołu po jednej. – Muzyka to moje największe życiowe hobby – przyznaje Sławek i dodaje: – Nigdy nie weszliśmy z graniem na poziom zawodowy, ale obcowanie z muzyką zawsze dawało mi wielką przyjemność, której nie miałem zamiaru się wyrzec.

Z tego też powodu muzyka była w ich domu obecna zawsze. Kiedy na świecie pojawiła się Zosia, naturalnie weszła w ten świat. – Pamiętam jak podnosiłem ją, żeby zobaczyła jak igła gramofonu opada na płytę – wspomina Sławek. Córka zawsze miała dostęp do płytoteki, bawiła się krążkami, oglądała okładki. Jak była mała Sławek grał jej na gitarze gamy. – Przeczytałem gdzieś, że jeśli dziecko osłucha się z dźwiękami w niemowlęctwie, to te struktury kodują się w głowie i stają się dla dziecka naturalne. Dlatego sadzałem małą w foteliku i grałem. Ja sobie ćwiczyłem a ona słuchała – wspomina. Zabierał Zośkę na koncerty, zbierał dla niej podpisy artystów na płytach. Ona w naturalny sposób korzystała z domowych zasobów muzycznych. Przeszła fascynację Talking Heads, słuchała Acid Drinkers, Gorillaz, Kanye’a Westa. Czasami to ona odkrywała coś dla nich – wyciągnęła np. z półek obszerne wydanie płyt Młynarskiego i zaczęła tego słuchać. – Siłą rzeczy słuchaliśmy i my i nagle okazało się, że nie znamy wielu kawałków! – śmieje się Sławek. Dzisiaj Zośka coraz bardziej ma swój świat, także muzyczny, który tata nie zawsze rozumie.

 Zapis energii

Jak pracuje się z córką? – Czasami Zośka miała więcej zapału, czasem mniej. Dłubaliśmy przy tym projekcie od czasu do czasu. Były momenty, kiedy córka miała już trochę dość, czasami wkręcała się bardziej – wyskakiwała z łazienki wieczorem i zarzucała jakiś tekst, który jej zdaniem nadawał się na kawałek. Tak powstał utwór „Jack Black”. Tematy pojawiały się naturalnie, wynikały z jakiś domowych sytuacji, naszych rozmów, słuchania muzyki – wspomina Sławek. Zazwyczaj to on podrzucał jakiś riff na gitarze, wokół tego powstawał tekst, potem reszta brzmienia, w komputerze dodawali perkusję, inne instrumenty. Szlifowali ostateczny kształt utworów.

Pierwszy powstał kawałek Epidemia. Potem kolejne. – To materiał surowy, dynamiczny, nie specjalnie wypieszczony. Podoba mi się, bo jest w tych plikach zapisana pewna energia. Nawet jeśli nic więcej z tą muzyką się nie wydarzy, będziemy mieli fajną pamiątkę dziwnych czasów – cieszy się Sławek. Materiał chcą wydać na kasecie. Okładki mają przypominać projekty z lat 90. kiedy pirackie kasety kupowało się na bazarkach. Wszystko zrobili sami – grafikę przygotowywali razem, Zośka dorzuciła swój ulubiony motyw – świnię, żona zrobiła zdjęcia. – W czasach, kiedy muzyka niemalże zupełnie oderwała się w masowej świadomości od nośników, chcieliśmy, żeby nasz projekt łączył się z jakimś artefaktem, miał namacalna postać. Tytuł płyty I always sleep in the evening  przyszedł im do głowy podczas odrabiania lekcji z angielskiego.

Ostatnie zdanie

Jak pracuje się z ojcem? – Było fajnie – przyznaje Zosia. Najbardziej podobało jej się eksperymentowanie z perkusją i to, że mogli robić, co im wpadnie do głowy. – Czasami, kiedy coś trzeba było powtarzać, tata chciał nagrywać jeszcze raz, to bywało denerwujące. Ale pracowało się nam dobrze. Chociaż bywało to męczące – przyznaje. Do kogo należało ostatnie zdanie? Zgodnie twierdzą, że do Zośki. – Nie forsowałem na siłę żadnych rozwiązań. Bo to w końcu także jej kawałki. Jeśli chciała, żeby w tekście pojawił się nie, bardziej naturalne z mojego punktu widzenia, wers „miasto-ulice” tylko „masło-ulice”, tak zostawało. Dzięki temu nasze piosenki są mniej oczywiste – śmieje się Sławek.

 

I co dalej?

Zosia marzyła swego czasu o tym, by grać na perkusji, mieć swój zespół. Entuzjazm do muzyki skutecznie zabiły w niej dwa lata w szkole muzycznej, gdzie ćwiczyła grę na fortepianie. – Do dzisiaj nie pozwalam nikomu dotykać pianina, które stoi w mieszkaniu – przyznaje. Zanim zaczęła systemową muzyczną edukację czerpała z muzyki wielką frajdę. I nagle ta naturalna radość gdzieś zniknęła. Widząc, co się dzieje, rodzice zabrali ją ze szkoły. Teraz, kilka lat później, Zośce wraca zainteresowanie tworzeniem muzyki. – Po tym doświadczeniu z robieniem płyty z tatą, nie wykluczam, że będę coś robić z muzyką – przyznaje.

Przed nimi premiera materiału. Pomimo, że jeszcze nie trafił do obiegu, dostali już zaproszenie na festiwal Latawiec i Trąbka. Co będzie dalej trudno jednak powiedzieć. – Zosia dorasta, zaczyna mieć swój świat, do którego nie zawsze chce nas już wpuszczać, potrzebuje własnej przestrzeni. Żyje swoimi sprawami, koleżankami, serialami – tłumaczy Sławek. Nawet na przestrzeni ostatniego roku widzi różnicę w tym, jak wygląda jego relacja z córką. Jeszcze rok temu było im znacznie łatwiej się dogadać. Dzisiaj bywa różnie – od totalnej miłości po totalną nienawiść. Ale jako ojciec jest uważny i dba o to, żeby nie urazić targanej różnymi emocjami Zośki, która nie zawsze ma ochotę na kolejne chwalenie się rozentuzjazmowanego ojca ich wspólnymi dokonaniami. – Zosia się rozwija, dorasta a ja muszę to zaakceptować. Czasami jest trudno – bo potrafi być okrutna, ale staram się pamiętać, że to minie. Przeczytałem kilka tekstów, które pomagają mi się z tą sytuacją skonfrontować – przyznaje. Czy chciałby, żeby córka w przyszłości zajmowała się muzyką? – To zupełnie nie jest kwestia tego, czego ja bym chciał. Zośka jest bardzo niezależna i to ona zadecyduje – zapewnia.

Udostępnij