Zasypać głód ojca solą ziemi

W końcu udało mu się dołączyć do jednej z eskapad – chciałem zmierzyć się z nim w tej wyprawie, poznać fotografa, mojego ojca – mówi Juliano Salgado. Kolejność nieprzypadkowa, a słowa nie są tu niewinne. Jak żyć z takim mitem, jak się z nim rozprawić, by nie zmieść siebie samego z powierzchni ziemi? Czy nie z tym samym dylematem podróżują po Afryce szlakiem ojców i dziadków kolejni Fidlerowie? Z tego najpewniej powodu Paweł Łoziński montuje odrębną wersję nakręconego wspólnie z ojcem, Marcelem, filmu „Ojciec i syn”. Juliano Salgado robi to jakby odarty z buntu, lecz nadal spragniony bliskości. Domaga się od ojca czułości, opinii, ocen swojej pracy.

Renesans wydawniczy literatury faktu w swoich odsłonach reportażowych i biograficznych, odpowiada, coraz odważniejszemu, moszczeniu się na ekranach kina niespiesznego, narracyjnego, rożnych form miraży rzeczywistości. Kina dokumentalnego? Na ile kategoria dokumentu wyczerpuje potrzeby, na które odpowiada ten typ historii? To chyba coś więcej, niż potrzeba zanurzenia w rzeczywistości, to rodzaj sublimacji vouyerystycznych pragnień, coraz bardziej rozbudzanych wszechobecnymi świadectwami codzienności rodem z Instagrama, Tweetera, Facebooka.

Niekiedy zbyt duża liczba bodźców, kolorów, zestawień, efektów i wymyślnego montażu angażuje uwagę widza, by po zakończonym spektaklu pozostawić wspomnienie zaczarowania i ostatecznie – pustkę. Możliwe, że z tego powodu, coraz częściej pojawiają się w kinie bardzo osobiste historie, świadectwa pamięci i emocji. Tak też skonstruował swoją opowieść Wim Wenders, wraz z Juliano Ribbero Salgado – synem wielkiego fotografa. Bo gdyby reżyser „Soli ziemi” poszedł wprost za salgadowskim przekazem i mową jego obrazów, powstałoby kino społecznego niepokoju i ostateczna rozprawa z kondycją ludzkości. Wenders jednak przede wszystkim opowiada historię życia Salgado, pokazuje gdzie wyrósł, czego doświadczył, jak ewoluowały jego wybory, gdzie go zaprowadziły i jak zmieniły jego samego. Opowiada tę historię wspólnie z synem fotografa, który, na oczach widzów, próbuje zrozumieć i przekuć doświadczenie bycia dzieckiem wiecznie nieobecnego ojca w swoją prawdę. Wspominając wieloletnia fascynację ojca Afryką, Juliano mówi: Nadal tęsknie za nim z tamtego czasu, ale rozumiem…

Twórcy konstruują film w oparciu o strukturę wywiadu narracyjnego, zapożyczoną z badań biograficznych i psychoterapii. Artystycznie rozstrzygają też dylematy poszczególnych faz wywiadu: tworzenie atmosfery sprzyjającej opowiadaniu, udzielenie pierwszeństwa osobistym doświadczeniom, spontaniczna, niezakłócona opowieść, faza pytań (tu nieocenioną role odegrał Juliano) i końcowe przejście do potocznej rozmowy. Ostatnie zdanie filmu, które pojawia się w filmie, wieńczy także ten artykuł, podążający za tą strukturą, oddający jej prawo do bycia figurą, a nie jedynie tłem historii. Możliwe bowiem, że właśnie w opowiadaniu historii leży klucz do zbliżenia się młodego Salgado do ojca.

Młody Salgado i Wenders mówią cicho, jakby zza prezentowanych światów, kreślą jedynie niejasne ramy, cienie. Jeszcze nie wiemy co ujrzymy: elegię? portret? reportaż? manifest? Fotograf to człowiek kreślący i rekonstruujący świat z blasków i ceni – to zdanie rozpoczyna podróż, a po jego wybrzmieniu, twórcy oddają głos wielkiemu demiurgowi – Sebastião. Pojawia się jego wyrazista twarz na czarnym tle, niezmiękczony nośnik emocji. Salgado precyzyjnie dobiera słowa, wspomina, widać, że wraca do miejsc, do ludzi, do samego siebie sprzed lat. Przeżywa opowieść tak, jakby działa się właśnie w tym momencie, na jego oczach. Następuje powolne przenikanie i zatrzymywanie kadrów, ujęć, fotografii.

 

W STRONĘ EKONOMII SPOŁECZNEJ

Salgado nie odciął kuponów od swej edukacji i rynkowego popytu na „zawód bogacących się”. Zostawił to by czuć się wolny. Czy sprawiło to wychowanie na nieskrępowanej farmie, czy obserwowany podczas studiów terror brazylijskiego reżimu?

Salgado rozpoczyna tąpnięciem. Celowo trzęsie gruntem pod nogami widza czy też wspomina doświadczenie mu najbliższe, formacyjne, które najmocniej go ukształtowało? Rozpoczyna jakby w połowie swej fotograficznej historii stawania się rozpoznawalnym sumieniem ludzkości. Brazylia – kraina jego dzieciństwa i stłoczone stada ludzi harujących w kopalniach złota dniami i nocami – niewolników? I tu pada zaskakująca odpowiedź – jedynie niewolników idei bogacenia się. Wszyscy są tam z wyboru: rolnicy, miejscy robotnicy, mieszczanie, inteligencja, przedsiębiorcy. Wszyscy w jednym celu – znaleźć złoto. Całymi dniami w górę i w dół, biegnąc w mrówczym stadzie, wspinają się zboczami wielkiej odkrywki.

Salgado ogląda ich jak obcy mu fenomen. Jest już wówczas absolwentem ekonomii. Po studiach wszystkie środki zaangażował w kupno aparatu i wyjechał do Paryża wraz z kobietą swego życia, nie wiedząc jeszcze, jaki los ich czeka. Nie przysiadł ani na chwilę w bankowym okienku lub przy suto nakrytym stole administracji państwowej. Zostawił to, by czuć się wolny. Co zyskał tym wyborem? Niepewność i spojrzenie, które będzie w nim dojrzewać latami – przenikliwe spojrzenie pokornego obserwatora rzeczywistości. Pokornego, ale nie stworzonego ze stali. Wszystko co przeżyje, czego będzie świadkiem, zmieni na zawsze jego i jego rodzinę.

Zostawmy na chwilę Brazylię, do której Salgado powróci już skażony Afryką i jej dolą. Teraz w historii powraca głos jej twórców, narracja i metanarracja przenikają się. Wenders wyznaje trud wyjścia tej historii poza schemat: posiadanie na planie fotografa przed kamerą to doświadczenie inne niż wszystko mi znane. Salgado namiętnie „pstryka” powstający dokument, każdy kadr jest dla niego ciekawy, każdy plener pragnie utrwalić. Wenders odkrywa przed widzem dziecinne źródło tej fascynacji – to krajobraz, w którym Salgado wzrastał, tajemniczy, nieprzeszyty spojrzeniem, niepoznawalny umysłem. To on rozbudził ciekawość świata przyszłego fotografa: chciałem wiedzieć, co znajduje się za każdą górą – mówi Sebastião, wspominając ten czas.

W tym miejscu historii mnożą się środki formalne. Wspomnienia Salagado obserwujemy w kolorze, a dzieła – w czerni i bieli. Początkowo czerń pojawia się tam, gdzie przekaz staje się bardziej emocjonalny, tak jakby stonowane barwy miały ustąpić miejsca żywym emocjom. Im głębiej wchodzimy w historię, tym skrajna kolorystyka staje zarezerwowana dla fotografii – jest pomnikowa, oficjalna. To jednak nie monument artysty, to jednocześnie pokłon i policzek dla fotografowanej ludzkości.

12-00-1657

 

NIEOBECNY OJCIEC I SUPERBOHATER

Bywały momenty, gdy na wiele miesięcy znikał bez śladu, pozostawiając żonę i syna bez wieści, lecz z wiarą i wsparciem dla jego pasji. Tymczasem Juliano dorastał z poczuciem braku i nienasyconym głodem ojca. Ilekroć podczas trwania projektu Sebastião powracał do domu, by wywołać swe prace i zorganizować kolejną wyprawę, Juliano myślał o nim jako o superbohaterze, a nie jedynie fotografie. Potrzebował tej fantazji i tak silnej afirmacji, by znaleźć siłę na samotne dorastanie.

Historia Sebastião Salgado, dokumentalisty kondycji ludzkiej, cała utkana jest ze skrawków, odpadków, małych narracji. Sebastião, zanim odnalazł swój obiekt i swoją prawdziwą reporterską namiętność, próbował portretów, zdjęć ślubnych, nawet aktów. Podczas tego procesu stawania się – zachłystywania się i odrzucania – Salgado zostaje także ojcem. Nie wiadomo czy to dla niego wówczas silna tożsamość, jednakże kluczowa, biorąc pod uwagę to, że filmową historię napisał i wyreżyserował jego syn.

Dla świeżo upieczonej matki Juliana najważniejsze jest jednak, by pokazać całemu światu wrażliwość i oko męża. Pojawiają się pierwsze znaczące publikacje. Wobec odzewu zaciekawionego świata, Salgado decyduje się na samodzielny projekt, który ukonstytuuje go jako artystę i… nieobecnego ojca. Podróżuje, lecząc swój paryski głód Ameryki Południowej. W europejskim poczuciu czasu i nieuchronności kalendarza projekt zabiera mu 8 lat, zdarzają się momenty, gdy na wiele miesięcy znikał bez śladu, pozostawiając żonę i syna bez wieści, lecz z wiarą i wsparciem dla jego pasji. Tymczasem Juliano dorastał z poczuciem braku i nienasyconym głodem ojca, gdy bowiem po postrzyżynach wyszedł z emocjonalnej relacji z matką, popadł w pustkę.

Gdy 30 lat później, Juliano w końcu udało się dołączyć do jednej z wypraw ojca, poruszył bardzo dźwięczną i okrutnie smutną strunę w historii swojej rodziny. Zadał pytanie, które formalnie otwiera kolejną fazę narracyjnego wywiadu – Tato, opowiedz o tym co się wydarzyło w 77’?. Odpowiedź niesie smutek, a to doświadczenie przetworzy Sebastião w swoim nieoceniającym pochyleniu się nad słabością i klęską natury.

Kiedy życiu Sebastião nadchodzi czas, by zmierzyć się z krainą dzieciństwa, Salgadowie wracają do Brazylii po ponad 10 latach nieobecności. Sebastião jednak szybko ucieka przed wielopokoleniową rodziną w swą pasję, a na kolejny projekt pożycza od siostry samochód. Kluczowy dla rozumienia tej ucieczki staje się głos ojca Sebastião, który snuje swoją opowieść przed wnukiem. Rozlicza się z życiowych wyborów, spowiada się z miłości do ziemi. Boleje nad suszą i erozją gleby, ale wiem, że dzięki tej ziemi i trudowi jej uprawy, wykształcił swoje dzieci, także Sebastião, tak wiecznie nieobecnego, goniącego za swoją historią. Jeszcze tu powróci, jak syn marnotrawny, odkupić winy zaniechania, pojednać się ze swoim dzieciństwem i naturą.

Zanim to nastąpi Sebastião staje się intymnym świadkiem tysiąca śmierci z powodu suszy, głodu, nocnego wychłodzenia, ledwo żyjących tubylców w afrykańskim rejonie Sahel. Ponad wszystko próbuje obserwować, a nie oceniać, jak wówczas gdy podczas epidemii cholery masowo giną dzieci, brakuje nawet odrobiny wody, a rytuał pośmiertnego obmywania ciała zabiera jej ostatnie krople. Tych obrazów nie sposób oglądać na zimno, nie sposób przełknąć trującego kawałka, którym Salgado częstuje widza i sam także się nim raczy. W ten sposób uzależnia się od tego rejonu, od tych ludzi, dylematów, wciąż powraca do nich na nowo. Jego europejskie życie staje się martwe, konformistyczne, miałkie. Okrucieństwo i prawda są w Afryce. W końcu odchodzi, wyczerpany, już na zawsze nie ten sam, z piętnem pamięci i uwierającą potrzebą mówienia głośno o tym, jak brutalnym gatunkiem jest ludzkość.

12-00-1998

 

PERKARIUSZE, UCHODŹCY, OPRAWCY

Paskudny determinizm losu i historii. Utrudzone twarze robotników, rolników, rybaków, dziś nazywanych najpewniej prekariuszami, wtedy jeszcze pracującymi nędzarzami. Ogląda się to jak złowrogą reminiscencję, jakby to, co dzieje się dziś na granicy serbsko-chorwackiej stanowiło tylko uwspółcześniony remake tamtych klisz.

Znów podróżuje, by poddać wizualnej krytyce ideę i sens pracy: Bangladesz, hiszpańska Galicja, Sycylia, Kuwejt. Publikacje w najznamienitszych tytułach prasowych na świecie dają mu przepustkę do wielkiego artystycznego pragnienia: demistyfikacji wojen, głodu, śmierci i konsekwencji globalnego rynku. Jak wyrzut sumienia ludzkości, dokumentuje ludobójstwo, obozy dla uchodźców. Dziś ogląda się to jak złowrogą reminiscencję, klisze zaś spływają krwią i oddartymi z godności setkami ciał, powyginanymi na śmietniskach, niczym manekiny po skończonej wyprzedaży, jak może skojarzyć syty Europejczyk.

Trudno obejrzeć ten fragment filmu z tą samą, co wcześniej, empatią. W konfrontacji z ogromem cierpienia widz oddziela się od tych obrazów, dystansuje. Powtarza sobie w głowie: nierówności zawsze były i będą, tak już jest ten świat urządzony. Dołącza się do grona obojętnych albo szczęśliwych, których nie jest to doświadczeniem.

Tak długo jak pozostajemy na krańcach świata ten mechanizm działa. Ale na arenę wchodzi była Jugosławia: Wszyscy przebudzili się w momencie, gdy nie mieli już nic, a ich dawni sąsiedzi patrzyli na nich wrogo – mówi Salgado pokazując (nadal!) niewiarygodne wręcz obrazy. Odwiedza obóz uchodźców – wszyscy mężczyźni zostali już wymordowani, a w obozie pozostały tylko kobiety, dzieci i starcy (teraz w obozach na południu Europy mamy awers tej sytuacji, ale czy te kobiety, dzieci i starcy, jak na awers przystało, ocaleją?). Jeszcze na moment stanie się dokumentalistą ludobójstwa, będzie kadrował obrazy masakry. Ale już czuje, że coś się w nim wypala, że gaśnie, wątpi, rozpada się. Nie zasłużyliśmy, by żyć – kończy.

09-07-19865

 

POWRÓT NA ŁONO NATURY

Rozpoczął swe dorastanie od zagłady, oswajania lęku przed śmiercią i okrucieństwem. Teraz przybrał tożsamość pozytywną, szukając życia i łaknąc natury.

Sebastião powraca do Brazylii, by zająć się schorowanym ojcem, ucieka pod uschnięte rodzinne skrzydła, leczy swą duszę. Co ideowiec może począć ze swą zgryzotą na uschniętej ojcowiźnie? Kierowany chęcią odnowy ducha rodziny zaczyna ponownie nasadzać wyschnięty las tropikalny, bez większego rozpoznania tematu, bez książek, ekspertów – z potrzeby serca. Przekształci też odwieczną salgadowską ziemię w park narodowy – Instituto Terra.

Przed potrzebą normalnego życia trudno uciec. Jest syn, jest drzewo, więc jednak stara się żyć porządnie i uleczyć duszę – może ludzkość nie jest taka zła, tylko on za wiele widział? – pyta samego siebie. Zapomnieć, zapomnieć! – decyduje. Teraz w jego głowie kiełkuje inna myśl, niezaangażowana, kojąca: wiekiem drzew można by mierzyć ideę wieczności, jeśli ta w ogóle jest policzalna. Leczy się lasem, bo dobrze wie, że nie będzie w stanie powrócić do tego, czemu wcześniej tak pieczołowicie świadkował.

Tak powstaje w jego głowie kolejny pomysł. Natura w swej niezmienionej istocie daje mu klucz do tajemnicy stworzenia. Projekt, którego potrzebuje, a który nieomal wszyscy mu odradzają. Oto fotograf społeczny z silną pozycją i znanym nazwiskiem chce podjąć się pracy fotografa przyrody – nonsens i brak instynktu samozachowawczego. Realizacja pragnienia pokazuje, że bardziej niż cokolwiek innego, opowiadał swoimi pracami historię samego siebie i oddawał wewnętrzny stan umysłu, pozostawiając świadectwa swoich poszukiwań, ubocznie mistrzowskie. Eksplorował swymi obrazami teorie Darwina, zachwycał się wspólnym pochodzeniem gatunków z jednej komórki. Przez lata obserwacji chciał zrozumieć, w jakim stopniu człowiek jest częścią natury.

Poznaje to coś, od czego uciekł do wielkiego miasta na studia ekonomiczne. Teraz spłaca dług swemu dzieciństwu, wraca do jedni z naturą, dziękując jej za uleczenie. Fotografie z tego okresu pokazują, jak wszystko w nim rośnie, jak jego świat stwarza się na nowo. Rozpoczął swe dorastanie od zagłady, oswajania lęku przed śmiercią i okrucieństwem. W końcu przybrał tożsamość pozytywną, szukając życia i łaknąc natury. Natura jest w tych pracach wszechświatem i centrum obrazu.

W tym porządku stworzenia i odczarowania świata jest głęboko filozoficzne podejście do natury ludzkiej, zaklęte w fotografii. Zaczynamy odnosić wrażenie, że Salgado dokumentuje sam dla siebie, a historie i doświadczenia odsłaniają jedynie skrawek jego duszy. W jednej z ostatnich minut filmowej opowieści potwierdza to, spoglądając na zasadzone drzewa w Instituto Terra i mówiąc: te liście przypominają mi przepiękne włosy mojej mamy.

Udostępnij