Jak tańcem rozładować emocje?

Taniec nigdy nie był całym moim życiem, ale życia bez tańca nie potrafię sobie wyobrazić. Odkąd pojawiły się dzieci, taniec i wspólny ruch stał się naszą podstawową formą zabawy i kontaktu. Dzięki niemu budujemy więź, nie tylko tą między córką a ojcem, ale naszą wspólną – rodzinną.

Taniec jest dla mnie naturalną formą ekspresji i pracy z emocjami. Oczywiście nie zawsze działa. Czasem kończy się histerią, guzem, płaczem czy totalnym rozbawieniem, kiedy miało przyjść uspokojenie. Nie jest też jedynym środkiem zabawy i naszej komunikacji. Często jednak rozładowuje napięcie, relaksuje i pomaga zrozumieć co się dzieje wokół nas. W połączeniu z poczuciem humoru oraz dystansem do siebie i otaczającej rzeczywistości może mieć faktyczną terapeutyczną moc.

Taniec to nie tylko rozrywka. To świadomość siebie, swojego ciała, tego jak wyglądam, jak się ze sobą czuje. To, żeby zrozumiały to dziewczynki, jest dla mnie największym wyzwaniem jako rodzica. Chciałbym, żeby pomógł im w budowaniu poczucia własnej wartości i akceptacji siebie.

Tańczę od dziecka. Pamiętam jak w pokoju ćwiczyłem układy z teledysków, patrząc na swoje odbicie w szafie i telewizorze. Układałem choreografie i ćwiczyłem precyzję. W domu było dużo muzyki. Tata słuchał rhythm and bluesa i soulu więc od dziecka znałem cały repertuar Steviego Wondera, B.B. Kinga czy Arethy Franklin. Rodzice wychwycili moje poczucie rytmu i na początku szkoły podstawowej zapisali mnie do zespołu tanecznego. W grupie było dwadzieścia dziewczynek i ja. Nigdy nie przeszkadzało bycie rodzynkiem, najważniejszy był ruch i zabawa. Właściwie zawsze tańczyłem dla siebie i dla przyjemności. Nie dla występów, konkursów czy publiczności.

Na studiach zacząłem trenować balet. Nie było łatwo ale potrzebowałem ram, rygoru i kontroli – tej zewnętrznej i tej w ciele. Balet nauczył mnie dyscypliny, wytrwałości i bycia konsekwentnym. Po kilku latach tańca klasycznego zapragnąłem luzu, powrotu do swobody i rytmu. Tak trafiłem na Beatę Kędzię-Sowa, która właśnie wtedy ruszała z pierwszą w Krakowie szkołą stepowania. Tu musiałem na nowo odnaleźć w sobie dziecięcą beztroskę i luz. Przezwyciężyć to, że nie wszystko potrafię zrobić tak, jakbym chciał. Zaakceptować, że jestem dla siebie “wystarczająco dobry”. To nie była prosta nauka, bo w dzisiejszych czasach na każdym kroku jesteśmy oceniani i porównywani. Mam wrażenie, że teraz nawet bardziej niż kiedyś.

Kolejne spotkanie z tańcem, to najbardziej świadome, zbiegło się z urodzinami mojej pierwszej córki – Tosi. Moja żona, Agata, bardzo chciała żebym wrócił do tańca i w ramach prezentu urodzinowego, zapisała mnie na warsztaty Gaga z Natalią Iwaniec. Gaga jest językiem ruchowym stworzonym przez Ohada Naharina, który pozwala lepiej zrozumieć i odnaleźć swoje ciało w tańcu. To było dla mnie odkrycie. W pełni poczułem, że nie ważne jak tańczę, ale że w ogóle tańczę! Ta rewolucja odbyła się w mojej głowie i wpłynęła na całe ciało, które z większą łatwością zaczęło przełamywać ruchowe schematy.

Gaga i taniec współczesny pozwoliły mi w pełni wyrazić siebie i swoje emocje. To z kolei dało impuls, żeby przenieść ruch na pracę z emocjami u dzieci.

Odkąd pojawiły się dzieci, taniec i wspólny ruch stał się naszą podstawową formą zabawy i kontaktu. Dzięki niemu budujemy więź, nie tylko tą między córką a ojcem, ale naszą wspólną – rodzinną.

Godzinami potrafimy słuchać muzyki z musicalu “Król Lew”, udawać dzikie zwierzęta, skakać i tańczyć do afrykańskich dźwięków. Mamy ulubione utwory, a nawet całe playlisty na wesołe poranki czy wyciszające wieczory. “Na własnej skórze” uczymy się co działa – na nas i na dzieci. To empiryczne odkrywanie jest dla mnie najpiękniejsze w roli rodzica. To, że każdy ma prawo do popełniania błędów, ale z tych błędów wyciągamy wnioski i uczymy się jak lepiej radzić sobie z tą sytuacją w przyszłości.

Uwielbiam patrzeć jak taniec ewoluuje u moich dzieci. Tosia uwielbia piruety i jest stworzona do tańca współczesnego. Jania, która ma teraz dwa lata odkrywa samodzielny ruch i to co może zrobić ze swoimi rękami, nogami, głową… Dziewczyny mają też swoje muzyczne preferencje – musimy już kolejkować piosenki na Spotify, żeby każdy miał chwilę na wytańczenie się przy ulubionych dźwiękach.

To, jak wykorzystujemy taniec odbywa się u nas spontanicznie, nie ma planu i choreografii. Jesteśmy my i muzyka, którą lubimy.

Na wyciszenie Domowe Melodie czy Hania Rani, na energetyczne poranki, wspomniany Król Lew czy zespół Czereśnie. Jest dużo biegania, skakania, kręcenia się, wymachiwania i kręcenia pupą. Czasem, na zakończenie, wprowadzamy oddech i uspokojenie, ale to ruch nas prowadzi.

Ta siła tańca nas spaja i umacnia w byciu razem. Z niego czerpiemy radość. Tego tak naprawdę życzę każdemu.

Właściwie nie trzeba umieć tańczyć. Ba! Nie trzeba nawet myśleć w kategorii tańca. Ważne żeby w ruchu pozostać sobą, cieszyć się tą chwilą, zachować dystans do siebie i otoczenia. Można zacząć od bujania i na bujaniu skończyć. Taniec ma być nasz.

Moja rada dla niezdecydowanych? Tańczcie tak jakby jutra miało nie być. Beztroski i spontaniczności możecie nauczyć się od swoich dzieci! One od Was całej reszty!

Marek Wierzbicki jest tatą 4,5-letniej Tosi i 1,5 rocznej Janki. Prowadzi instabloga @maro_czyta, gdzie recenzuje dziecięce nowości wydawnicze. Przygodę z tańcem rozpoczął w wieku 7 lat. Przez lata poznawał różne techniki, od baletu, przez salsę, stepowanie, hip hop po taniec współczesny. Zawodowo zajmuje się marketingiem. Od zawsze marzył, żeby napisać i wydać książkę dla dzieci.

Udostępnij