Stań przy mnie

Pewnego razu skusiłem się i rozwiązałem internetowy test pt. „Jaki film opowiada o twoim życiu”. Jego wynik mnie zaskoczył, bowiem okazało się, że to „Stań przy mnie” jest najbliższy mojej historii.

Było to dla mnie dziwne, gdyż nie przepadam za filmami familijnymi; ale ten obraz miał być wyjątkowy – przynajmniej tak głosił opis.

„Stań przy mnie” to ekranizacja opowiadania Stevena Kinga (!), a jedną z głównych ról zagrał River Pheonix. Aktor zmarł kilka lat później, w pamięci widzów pozostając na zawsze buntownikiem Hollywoodu, następcą Jamesa Deana. Czy coś więcej poza tymi dwoma faktami przetrwało 28 lat od premiery? Sprawdźmy.

Głównym bohaterem jest Gordie – nastoletni, początkujący pisarz, otoczony trójką przyjaciół, którzy zdecydowanie nie grzeszą inteligencją. W czwórkę tworzą bandę kumpli – do podobnej grupy należałem sam, co z uśmiechem odnalazłem we własnych wspomnieniach. Gordie z przyjaciółmi dowiadują się, że w oddalonej o kilkanaście kilometrów leśnej głuszy można odnaleźć ciało nastolatka, poszukiwanego przez lokalną policję. Przyjaciele postanawiają jako pierwsi dotrzeć do trupa. Byłem pewny, że – w jak tego typu produkcjach bywa – wyprawa stanie się pretekstem do zacieśnienia przyjaźni między bohaterami i zdobyciu powszechnego szacunku ludzi z miasteczka. Z kolei Gordie zdawał mi się młodym inteligentem stłamszonym przez brak innych znajomych; wszak pisze i to całkiem nieźle, a jego kumple są zainteresowani powierzchownością codziennych spraw. Jednak wraz z rozwojem akcji dowiadujemy się, że to rodzice – czyli ci, którzy powinni go najbardziej wspierać – nie interesują się nie tylko jego rozwojem intelektualnym, ale też samym Gordim; pokątnie żałując, że to nie on, ale starszy syn zginął w wypadku samochodowym.

s

Każdy z czterech bohaterów ukrywa w sobie traumy dzieciństwa. Przyjaciele opuszczając miasteczko pokonują most, co może zostać odczytane jako początek rytuału przejścia, którego całość stanowi podróż. Bohaterowie w pewien sposób poddają się nieskrępowanej przyrodzie, tylko czasami starając się przenieść zwyczaje z domu (na ognisku smażą burgery i popijają je oranżadą zakupioną po drodze). Co bardzo ważne w „Stań przy mnie” brak walki o terytorium, czy o przywództwo. Chłopięca przygoda opiera się na rozmowie i próbie zrozumienia świata rodziców.

Film Robra Reintera oglądany dziś jest frajdą, bo to obraz zupełnie zanurzony w świecie „offline”; bez zdjęć na portale społecznościowe i smsów. Porównując go ze współczesnmi filmami familijnymi „Stań przy mnie” jest anachroniczny, co odczytuję jako atut.

Znalezienie zwłok to dopełnienie rytuału przejścia; to także element wkroczenia na drogę ku dorosłości. Pomimo że bohaterowie są w wieku gimnazjalnym zobaczą i dowiedzą się więcej niż niejeden ich rówieśnik. Twarz martwego dzieciaka na zawsze będzie im towarzyszyć.

Im bliżej końca filmu, tym „Stań przy mnie” odbiega od lukrowanego filmu familijnego idealnego na niedzielne popołudnie. Przyjaźń chłopców, pomimo że pomogła przetrwać w głuszy, nie zostaje ostatecznie zacieśniona. Głos z offu brutalnie dopowiada przyszłość, w której drogi bohaterów na dobre się rozejdą. Gordie będzie miał historię do prozy, a pozostali – no cóż – na pewno zapamiętają ten niecodzienny wypad za miasto.

„Stań przy mnie”
reż. Rob Reiner
scen. Raynold Gideon, Bruce A. Evans
wys. Will Wheaton, River Phoenix, Corey Feldman, Jerry O’Connell
Udostępnij