Retromanna

W 2011 roku ukazała się – nieprzetłumaczona jeszcze niestety na język polski – książka Simona Reynoldsa „Retromania. Pop Culture’s Addiction to Its Own Past”. Obecny na rynku od lat 80., opiniotwórczy brytyjski dziennikarz muzyczny zdiagnozował w niej stan w jakim współczesna muzyka rozrywkowa tkwi od blisko dwóch dekad.

Uzależnione od własnej przeszłości, najbardziej pojemne i najstarsze gatunki wciąż zamiast wyglądać przyszłości, tęsknym okiem zerkają za siebie. Poruszający się w ich obrębie młodzi twórcy inspiracji szukają zwykle w albumach swoich ojców i dziadów. Nostalgia przepełnia słuchawki i głośniki odbiorców, którzy – równie dobrze pasujące do ciuchów, mebli czy samochodów – słowo vintage traktują często jako wyznacznik jakości, nie estetyki. I choć ciągnący się latami, obecny stan rzeczy skłania do niepokoju o potencjalny rozwój muzycznej gałęzi sztuki, to poziom i smak niektórych retro-wydawnictw nie pozwala przejść obok nich obojętnie; kusi by wciąż łechtać swojego wewnętrznego inżyniera Mamonia.

Debiutnacki krążek londyńskiego kolektywu noszącego ciut pretensjonalną, ale adekwatną do płynności składu nazwę Ephemerals stanowi wzorowy przykład takiej właśnie pokusy nie do odparcia. Wielosobową ekipę zrzeszającą muzyków z kilku różnych zespołów połączyła miłość do starego soulu i osoba Hillmana Mondegreena. Kolekcjoner płyt, znawca gatunku, gitarzysta i producent odpowiedzialny za brzmienie równie vintage’owego projektu Hannah Williams & The Tastemakers, od kilku lat szukał wokalisty, który miałby w głosie to niuchwytne, niewyuczalne i nieopisywalne „coś”, co w latach 60. zdawał się mieć każdy afroamerykański piosenkarz. Kiedy podczas trasy po Francji spotkał Wolfganga Valbruna, samo zawiązanie składu i nagranie płyty było już – wbrew tytułowi albumu – całkiem proste.

Podszyte bluesowym feelingiem i funkowym groovem, ciepłe, analogowe brzmienie zespołu przywodzi na myśl przełom lat 60. i 70., złoty okres w historii soulu, czas w którym ta muzyka miała najwięcej duszy. Dęciaki pomagają zaczerpnąć powietrza, bas tuli się do bębnów, a klawisze Hammonda pozwalają sobie na niezbędną w tym przypadku dozę dezynwoltury. O tym, że płyta nie została nagrana kilka dekad temu można się przekonać jedynie uważnie śledząc teksty piosenek, w których wokalista mierząc się ze starymi jak świat tematami miłości, oddania czy straty, zdradza niekiedy swoją współczesną prowiniencję. Nawet kiedy śpiewa o wylewającym się z telewizorów terroryzmie czy wszechobecnym dyktacie mody jego głos brzmi jakby dawno już nie miał swoich dwudziestu kilku lat i mieszkał nie we Francji, ale w Detroit. I choć dla wyrażenia siebie wybrał formę dawno już okrzepłą i daleką od jakiejkolwiek progresywności, to emocje, które w nią wkłada są szczere i przejmujące. Sama forma natomiast buja, kołysze i zaprasza do tańca.

 

Ephemerals
Nothin Is Easy
Jalapeno Records

Udostępnij