Ojciec – kłamca

Obecność nieszczerego ojca w filmach różnych gatunków jest tak rozległa, że można nawet dokonać podziału ze względu na wiek dziecka i bieżący efekt notorycznego oszukiwania.

Przykład podstawowy to Jim Carrey w „Kłamcy, kłamcy”, który nagminnie zawodzi syna, łącznie z nieprzyjściem na jego przyjęcie urodzinowe. Aktor stworzył podobną kreację lata później, w „Panie Popperze i jego pingwinach”, tutaj jednak w odbudowie relacji z latoroślami pomogły mu nieloty. Dzieci w podobnym wieku do Maxa Reede są systematycznie zawodzone przez m.in. Dana Challisa (Tom Atkins), bohatera trzeciej części „Halloween” (tej z absurdalnym pomysłem nieobecności Michaela Myersa) czy też Howarda Langstona (Arnold Schwarzenegger) w „Świątecznej Gorączce”. Za każdym razem jest to jednak etap nadziei na „powrót Taty”. Dzieciaki wyczekują spóźniającego się trzecią godzinę tatusia z rękawicą bejsbolową na dłoni, potrafią mu przebaczyć ciągłe zwodzenie, a wszystko za sprawą jeszcze nienaruszalnego obrazu ojca idealnego, bo własnego.

W trudniejszym położeniu są ojcowie nastolatków, np. Ray Ferrier, czyli Tom Cruse w „Wojnie światów”, a już w obliczu ostatniej szansy na pozostawienie choćby niewielkiego śladu w życiu swoich dzieci są rodzice osób dorosłych, np. Randy „The Ram” Robinson (Mickey Rourke) w „Zapaśniku” czy Rocky Balboa (Sylvester Stallone) w filmie z 2006 roku. Cechą charakterystyczną owych ojców-kłamców jest jednak nagła autorefleksja i wola naprawienia krzywd wyrządzonych zaniedbaniami i obojętnością. Uważny czytelnik zauważy, że w niemal każdym z przypadków ojców-kłamców opisywane są rodziny niepełne, w których miejsce stałego pobytu dziecka jest lub było ustalone przy matce. Czy zatem ojcowie kłamią, bo brak im rutyny codziennych widzeń z synami i córkami? Prawidłowych odpowiedzi jest prawdopodobnie tyle, ile przypadków, ale weekendowe rodzicielstwo zawsze jest podporządkowane woli dziecka. Ojcowie płaszczą się, robią liczne uniki, byle tylko nie usłyszeć: „Chcę wracać do mamy”.

„Za bardzo przypominasz mi matkę” – samotny ojciec-uciekinier

Monoparentalność u mężczyzn w zdecydowanej większości przypadków jest związana ze śmiercią matki dziecka. Z jednej strony wynika to z częstego wydawania sądowych wyroków na podstawie stereotypu i wiary w mistyczny „zmysł macierzyński” kobiet, z drugiej kobieta jako osoba rodząca jest w sposób oczywisty powiązana z dzieckiem, nieodpowiedzialny mężczyzna może natomiast bez trudu zniknąć. Nie inaczej jest w świecie filmu – samotni ojcowie mieszkający z dziećmi na co dzień to niemal zawsze wdowcy i niemal zawsze osoby złamane utratą małżonki, które starają się przenieść ciężar opiekuńczo-wychowawczy na rodzinę i przyjaciół. Takie postacie wykreowali Mel Gibson w „Znakach”, Rainn Wilson w „Hesher” czy nawet Andrew Lincoln w „The Walking Dead”. Wierzenia ludowe stają po stronie braku możliwości zastąpienia matczynej miłości „marnym” ojcowskim uczuciem, co często skutecznie zniechęca mężczyzn. Nauka dowodzi jednak, że takie tezy to niedorzeczny, dyskryminujący bełkot. Od opublikowanego po II wojnie światowej „Dziecko. Pielęgnacja i wychowanie” Benjamina Spocka (1) po przytaczane wcześniej badania Tomasza Sosnowskiego każdy badacz stawia jednakową tezę – ojcowie są w stanie zaspakajać wszelkie potrzeby dziecka (fizjologiczne, bezpieczeństwa, psychiczne, społeczne czy samorealizacji) w nie mniejszym stopniu niż matki. Brakującym czynnikiem jest często jedynie chęć, także w wypadku ojców filmowych. Nie brak jej natomiast samotnym ojcom świata animacji – Dracula z „Hotelu Transylwania”, Gru z „Minionki rozrabiają” czy Marlin z „Gdzie jest Nemo?” uzależniają całą swoją codzienność od zajęć związanych z ich dziećmi.

Po prostu ojciec, czyli wychowywanie bez gloryfikacji

Takich ojców kino niestety nie lubi. Aż trudno uwierzyć, że tak przewrażliwione na punkcie politycznej poprawności Hollywood wciąż lansuje aktywny udział mężczyzny w życiu swojego dziecka jako coś nadzwyczajnego, godnego zachwytu i uznania, a przecież rodzicem nie jest się dla poklasku. Jedną z nielicznych przeciwwag dla takiego obrazu ojcostwa jest polski film „Tato”, w którym Maciej Ślesicki przedstawił losy ludzi z krwi i kości.

Rozpad rodziny Suleckich to klasyk nie tylko polskich realiów, ale wręcz światowy standard – ojciec pochłonięty pracą, matka kompleksowo zajmująca się wychowaniem dziecka, w końcu kryzys i rozstanie, a także obustronna zgoda na odejście matki wraz z dzieckiem. „W niedziele możesz widywać się z Kasią” – Ewa ustala własne, nie poparte żadną regulacją prawną zasady, a Michał pokornie na nie przystaje. Czemu nie weźmie dziecka na ręce, nie sprzeciwi się chociażby argumentem zameldowania pod jego adresem? Bo sam kilka minut później wyznaje prawnikowi: „Nie wiem, czy będę umiał opiekować się małą dziewczynką”. Takie postępowanie nie jest odosobnione, to mechanizm opisany w literaturze przez m.in. niemieckiego socjologa Gerharda Amendta, którego zdaniem mężczyźni niechętnie przyjmują perspektywę ojcostwa w niepełnym wymiarze z obawy o zaprezentowanie się dziecku jako osoba bezsilna, znieważona i odrzucona (2).

Kolejne ograniczenia narzucane przez matkę i babcię Kasi (m.in. widzenie z dzieckiem przez kilka minut w szparze ograniczonej łańcuchem) mobilizują jednak Michała do poświęcenia wszystko dla ratowania relacji z dzieckiem. Na pierwszy ogień idzie praca – najpierw zabiera do niej córkę, później stopniowo unika obowiązków, traci zlecenia, a pod koniec pracuje niemal wyłącznie w domu. Nie bez znaczenia jest także ostracyzm środowiska zawodowego, który wprawdzie nie złamał bohatera granego przez Lindę, ale dla wielu bywa powodem rezygnacji z przyjaźni dziecka na rzecz kariery zawodowej. Taką sytuację doskonale opisują słowa dziennikarza Thomasa Gesterkampa: „Mężczyźni, którzy przyznawali się do swoich zobowiązań rodzinnych […] w miejscu pracy, należeli do wyjątków. […] Ci mężczyźni uchodzili za odmieńców lub heretyków zakłócających spokój innym” (6).

Jakie są jednak kompetencje Suleckiego? Czy jest w stanie zaspokoić potrzeby swojego dziecka? Zaskakujące jest, jak bardzo wyniki badań pedagogów Anny Dudak czy Tomasza Sosnowskiego pokrywają się z obrazem ojca w „Tato” (7). Najniżej ocenianą kompetencją (także przez samych mężczyzn) jest zazwyczaj gotowanie, a Michał to fatalny kucharz pod każdym względem. Ostatecznie woli zabrać córkę do restauracji niż nauczyć się robić chociażby pomidorową. W rodzinie, nawet tak małej, istotna jest jednak symbioza i siedmioletnia Kasia z przyjemnością przejmuje ten obowiązek, aby być aktywnym uczestnikiem życia domowego. Ojcowie zazwyczaj najlepiej sprawdzają się w zaspakajaniu potrzeb związanych z zagospodarowaniem czasu wolnego rozrywką, a także swego rodzaju duchowym przewodnictwem w życiu dziecka. Michał nigdy nie zbywa córki, odpowiada na wszystkie pytania – łatwe (np. o wspólnie obejrzany film) i trudne (np. o sąd ostateczny czy znaczenie słowa „fiut”). Mało tego, sam inicjuje trudne rozmowy i tłumaczy, dlaczego dorosły mężczyzna powinien spać z dorosłą kobietą.

Michał nie jest ojcem idealnym – pije alkohol przy córce; instruuje ją, by kopnęła kolegę między nogi, jeśli będzie się jej naprzykrzał; ukrywa listy od matki. Udowadnia jednak, że jest gotów do nawet największych poświęceń a przed sądem stwierdza: „[…] nauczyłem się być ojcem i zobaczyłem, jak mały człowiek może zmienić dużego faceta, jak miłość dziecka zmienia patrzenie na świat w najdrobniejszym szczególe”. W moim odczuciu bardziej naturalnego i rzeczywistego ojca nie ukazano w kinie nigdy wcześniej i nigdy później. Ojciec w wykonaniu Lindy bywa zły, dobry, kochający i rozgniewany, a przecież miłość ojcowska zazwyczaj ma wiele twarzy.

Jakim ojcem chciałbyś być?

Być może ciągłe przemiany społecznych problemów w końcu doprowadzą do zainteresowania amerykańskiego kina problematyką równouprawnionego rodzicielstwa. Filmy zawsze stanowiły przemawiające do mas źródło przełamywania negatywnej stereotypizacji. Jeżeli wyrównywanie szans obojga płci ma mieć pełen wymiar, to głos powinny dostać nie tylko kobiety uciśnione w zdecydowanie większej liczbie sfer życia publicznego, ale także mężczyźni, mimo że pole ich dyskryminowania jest znacznie węższe.

Obecna kondycja ojcostwa według hollywoodzkich twórców jest marna, czasem wręcz zagraża dziecku. Aby uświadomić sobie w pełni jej wymiar, wystarczy zapytać samego siebie, jakim chciałoby się być ojcem. Wojskowym generałem? Postrachem na potencjalnych partnerów córki? Niedostępnym mędrcem? Dzieckiem, które w końcu zostanie przerośnięte intelektualnie przez własne dziecko? A może człowiekiem, który potrzebuje zgrai pingwinów w domu, żeby zachęcić do siebie własne potomstwo? Ja wolę być tym zwyczajnym facetem, który czasem zawodzi, zawsze przeprasza, bywa, że jest zajęty, a jednak nie ma dnia, żeby nie znalazł chwili na spacer, zabawę czy naukę.

Przypisy:
1. B. Spock, R. Needlman: Dziecko. Pielęgnacja i wychowanie. Warszawa 1989
2. T. Gesterkamp: Ojcowie a kariera. Warszawa 2009
3. ibidem 4.
A. Dudak: Samotne ojcostwo. Kraków 2006

Udostępnij