11 lutego, 2015 Jarosław Kowal
Ojciec na srebrnym ekranie
Filmowcy zawsze byli szczególnie uwrażliwieni na społeczne przemiany i reagowali zwłaszcza tam, gdzie nasilała się agresja wobec grup słabszych czy też mniejszościowych. Dziesiątki produkcji podejmowały tematykę seksizmu, rasizmu i homofobii, za każdym razem tworząc dla nich przeciwwagę, prowokując widza do refleksji. Tematyka ojcostwa z jakiegoś powodu pozostaje jednak mało interesująca dla twórców mających się zarazem za działaczy prorównościowych.
Nienawiść wymierzona w mniejszości rasowe lub seksualne to bez wątpienia groźniejsze zjawiska, które ośmielają się sięgać nawet po ludzkie życia. Trudno jednak odnaleźć uzasadnienie dla wyłącznie kobiecej perspektywy w kinie obierającym misję propagowania wartości równościowych w zakresie ról płciowych. Chociaż kobiety zawsze miały więcej do wywalczenia (od prawa do edukacji po możliwość podjęcia pracy zawodowej), istnieje także sfera uchodząca za naturalnie przypisaną kobietom – rodzicielstwo. Ojcowie w kinie do lat 50. przypominają raczej korporacyjnych prezesów (doskonałym przykładem jest „Kotka na gorącym, blaszanym dachu”), jakie są jednak ich oblicza w późniejszych czasach? Czy kinowi ojcowie potrafią zaspakajać potrzeby swoich dzieci? Czy mają szansę wyjść poza stereotypy?
Bóg ojciec – surowy, ale sprawiedliwy
Obraz ojca jako niemalże boskiego namiestnika to jedna z najczęściej powielanych klisz w amerykańskich produkcjach. Jednym z najświeższych przykładów jest Cypher Raige odgrywany przez Willa Smitha w „1000 lat po Ziemi”. Centralny punkt filmu to szorstka relacja między ojcem a synem, która w sytuacji zagrożenia życia zacieśnia się, ale wyłącznie do stadium, w którym rodzic pozostaje mentorem, a dziecko podwładnym. Liam Neeson w ostatnim czasie stworzył aż dwie podobne kreacje – zarówno w „Battleship”, jak i drugiej części „Uprowadzonej” odegrał zaborczego ojca roszczącego sobie prawo do dysponowania ciałem córki. Wcześniej podobnych było wielu, na przykład Bruce Willis w „Armageddon”, Bruce Willis w „Szklanej Pułapce 4” czy nawet gościnny udział Bruce’a Willisa w serialu „Przyjaciele”. Większego eksperta w tym zakresie chyba nie sposób znaleźć.
Ktoś mógłby z uśmiechem powiedzieć, że nie ma przecież niczego złego w rodzicielskiej zazdrości, ale ktoś inny mógłby dodać, że równie nieszkodliwe jest sporadyczne stosowanie przemocy wobec niesfornych dzieci. Takie zachowanie wobec córek miewa także znacznie poważniejsze konsekwencje. Margo Maine, specjalistka w dziedzinie żywienia, stwierdziła, że rola ojca jest niezwykle istotna w tworzeniu pozytywnego obrazu własnego ciała wśród nastoletniej młodzieży, a zwłaszcza wśród młodych kobiet. Przesadna zaborczość może więc skutkować trudnościami w zawieraniu przyszłych związków (1).
Jaka jest geneza podobnych postaw? Początku należy się doszukiwać w pierwszy ludzkich skupiskach, w pierwszych bożkach i pierwszych decyzjach zależnych od argumentu siły. Dawniej nieomylność mężczyzny dyktowana była ciężkością jego pięści. W ten sposób jawi się człowiek pierwotny czy też greccy bogowie, których panteon wprawdzie zawiera bóstwa obojga płci, lecz najpotężniejszą z kobiet, Herę, czyni zaledwie reprezentantką cnót małżeńskich (niech was nie zmyli jej obraz w serialu „Herkules”). To nie to samo, co sprawujący władzę nad morzami Posejdon, rządzący w podziemiach Hades czy wszechpotężny Zeus.
Istnieje jednak w filmie sympatyczniejsze oblicze omnipotentnego ojca – autorytet absolutny o mądrości tak głębokiej, że pragnie stać się przewodnikiem dziecka, a nie tyranem. Za takiego uchodzić może Elrond („Władca Pierścieni”), który de facto jest ojcem nie tylko Arweny, lecz w sensie metafizycznym także całego swego ludu. Nieco bardziej przyziemną postać wykreował Jean-Claude Van Damme w „Nagłej śmierci”, gdzie można uświadczyć scenę, w której grany przez niego Darren McCord rozkazuje synowi, aby nie ruszał się z miejsca podczas finałów hokejowej ligi, choćby waliło się i paliło. Pod koniec filmu faktycznie „wali się i pali”, a chłopiec posłusznie siedzi i czeka na ojca, którego obraz jest kompletnie wyidealizowany (jak to często bywa w przypadku weekendowych tatusiów), wyniesiony do przytaczanej wyżej boskiej postaci.
Kazimierz Pospiszyl, zasłużony polski psycholog, zauważył w publikacji pod tytułem „Ojciec a rozwój dziecka”, że współczesnemu ojcu niezwykle trudno jest przedstawić efekty swojej pracy (2). Wychodzi skoro świt i pół dnia garbi się nad komputerem albo produkuje zaledwie detal potężnej machiny na linii produkcyjnej – jaki sens mogą mieć wykonywane przez niego czynności? Dziecko nie może tego dostrzec gołym okiem, jak np. pracy rzemieślniczej. W kinie pojawiają się jednak ojcowie zdolni do stworzenia unikalnej relacji z dzieckiem, która z jednej strony opiera się na ich autorytecie, z drugiej na przyjaźni. Podstawowym czynnikiem do zaistnienia takiej sytuacji wychowawczej jest właśnie przekazywanie umiejętności praktycznych, zainteresowanie dziecka swoją osobą. Idealnym przykładem jest postać Viggo Mortensena w „Drodze”, który mimo że sam musi nauczyć się życia w nowych, postapokaliptycznych realiach, poświęca każdą chwilę na edukację dziecka. Także Big Daddy z filmu „Kick-Ass” i jego ambiwalentne (surowe, a zarazem uczuciowe) podejście do wychowania Hit-Girl stanowią przykład ojca, któremu autorytet nie jest nadany a priori, lecz osiągnięty ciężką pracą.
Da na kino, ale tylko jeśli weźmiesz go ze sobą, czyli ojciec-kumpel
Po przeciwnej stronie szali znajduje się ojciec, z którym przybija się piątkę, przyjemnie spędza się czas, na którego można liczyć w każdej sytuacji. O ile wyżej przytaczany był obraz ojca mitologicznego, tutaj pojawia się ojciec-mit. Nie chcę tymi słowami zanegować istnienia mężczyzn żywo zainteresowanych potrzebami swoich dzieci (sam się za takiego mam), lecz całkowita eliminacja dystansu to przeciwległa skrajność, która może być równie szkodliwa dla wychowanka. Przykład ojca-kumpla pojawia się w koreańskim „Gwoemul”, gdzie nieletnia dziewczynka częstowana jest piwem jak oranżadą czy też w „Niesfornej Zuzi”, gdzie tytułowa bohaterka wraz z Billem (nie ojcem, ale stałym opiekunem dziecka) nieustannie balansują na granicy prawa, by przeżyć na ulicy. Ojcem-kumplem jest nawet André Arnel (Gérard Depardieu w „Tacie i małolacie”), który zgadza się udawać kochanka swojej córki, aby tylko ją uszczęśliwić.
Jednym z najbardziej pamiętnych filmowych ojców jest postać wykreowana przez Seana Penna w „Jestem Sam”, czyli mężczyzna o umyśle siedmiolatka próbujący samodzielnie wychować dziewczynkę. Chociaż starania Sama o możliwość sprawowania opieki nad dzieckiem są dramatyczne, to portret jego relacji z Lucy precyzyjnie dookreśla, co jest warunkiem koniecznym dla faktycznego, całkowicie szczerego i niezdystansowanego przyjaźnienia się z dzieckiem na równym poziome – zbliżony stan umysłowy. Nawet Jim Carrey jako Fletcher Reede („Kłamca, kłamca”) z całym swoim wachlarzem wykrzywionych min i dziwnych dźwięków wyłącznie tymczasowo wciela się w kumpla, Sam jest nim przez całą dobę. Podobnym ojcem jest Goofy, najsłynniejszy rysunkowy wdowiec. W „Goofy na wakacjach” na wszelkie sposoby próbuje być zabawny, ale jedynie drażni i zawstydza syna, który jako nastolatek ma już odmienne poczucie humoru. Ojcostwo oparte wyłącznie na równości zrzeka się funkcji wychowawczej, a przecież nawet doskonały stopień odczytywania dziecięcych realów nigdy nie uczyni z dorosłego tak znakomitego partnera do zabaw, jakim może być tylko rówieśnik.
Co skłania scenarzystów i reżyserów do tworzenia postaci ojców-kumpli? Wiele badań, w tym m.in. pedagoga Tomasza Sosnowskiego (3), sugeruje, że sfera wychowania, którą najchętniej pobudzają ojcowie dotyczy rozwoju zainteresowań dziecka, a także spędzania z nim czasu wolnego. Na tej podstawie można wyciągnąć wniosek, że nawet jeśli ojcowie nie mają intencji do zawierania kumpelskiej relacji z dzieckiem, to przez uczestnictwo w czynnościach przynoszących dzieciom pozytywne doznania wchodzą w nią niejako przez przypadek.
Przypisy:
1. K. Pospiszyl: Ojciec a wychowanie dziecka. Warszawa 2007
2. K. Pospiszyl: Ojciec a rozwój dziecka. Warszawa 1980
3. T. Sosnowski: Ojciec we współczesnej rodzinie. Kontekst Pedagogiczny. Warszawa 2011