22 kwietnia, 2015 Marcin Bieniek
Nic nie jest wieczne
Lao Che zaistnieli dzięki kultowej już płycie „Powstanie Warszawskie” z 2005 roku. Zespół od tamtej pory przeszedł niejedną metamorfozę. Najnowszy album grupy zatytułowany „Dzieciom” początkowo miał być płytą dla najmłodszych. Wyszedł z tego najdojrzalszy krążek zespołu, opowiadający o rodzicielstwie, odpowiedzialności i współczesnych zagrożeniach. O szczegółach płyty Marcin Bieniek rozmawiał z Hubertem „Spiętym” Dobaczewskim, liderem formacji.
Czytasz swoim córkom bajki?
Oczywiście. Jedna ma 3 lata, druga 5 i pół, więc to dobry wiek na czytanie wierszy i bajek.
Kogo częściej wybierasz: Tuwima czy Brzechwę?
Tuwima, bo pisał dla wszystkich. Nawet teksty dla dzieci są interesujące dla dorosłych. Brzechwy też są ciekawe, ale u Tuwima jest ten dodatkowy pierwiastek. Tuwim był buntownikiem, miał świetne poczucie humoru. Brzechwa jest przede wszystkim dla dzieci.
Objaśniasz córkom trudne i niezrozumiałe tematy?
Taka jest rola rodzica. Staram się podążać za ich wiekiem. Najpierw mówię im jak to jest z tym wilkiem, czy faktycznie pożarł Czerwonego Kapturka, a potem przychodzą poważniejsze sprawy. Jeśli nie ja mam im je wyjaśniać to kto? Jeśli tego nie zrobię, w ich głowach pojawi się zbyt wiele znaków zapytania i trudno im będzie przyswoić ten świat. Staram się dostroić moje dzieci do rzeczywistości.
Czyli nie omijasz złych zakończeń? Nie uciekasz od skomplikowanych spraw, jak śmierć?
To zależy czy śmierć jest faktycznie trudnym tematem. Wychodzę z założenia, że świat jest zbudowany idealnie. Śmierć jest jego istotnym elementem.
Poświęcasz śmierci sporo miejsca w tekstach na płycie „Dzieciom”.
Założenie było proste – początkowo chciałem stworzyć typowo wierszowane piosenki dla dzieci. Uznałem, że dobrych wierszy dla dzieci jest niewiele. Te, które mi się podobają są autorstwa Tuwima, Brzechwy, a potem czarna dziura. Pomyślałem, że fajnie byłoby się z czymś takim zmierzyć. Szybko okazało się, że porwałem się z motyką na słońce, nie sposób dorównać do ich poziomu. Z czasem doszedłem do wniosku, że to nie będzie płyta skierowana do dzieci tylko dla dorosłych. Nie chciałem jednak całkowicie rezygnować z początkowego zamysłu. Każdy z nas był kiedyś dzieckiem i dziś ten świat w sobie albo pielęgnuje, albo stara się o nim zapomnieć. Każdy pamięta jak widział kiedyś świat, jak zetknął się z jego pięknem i brutalnością. To wszystko ma korzenie w dzieciństwie. Chciałem stworzyć na tym gruncie uniwersalne teksty skierowane do dorosłych. Stąd na albumie temat zagrożenia wojną, temat śmierci, w tym bardzo mi bliska śmierć mojego brata, który zginął w wypadku samochodowym. Traktuję to jako rzecz, którą przeżyłem, przebolałem i mam za sobą. Chciałem wyłożyć moim dzieciom, które będą tego kiedyś słuchać, że takie rzeczy się zdarzają. Nic nie jest pewne i wieczne. Trzeba się z tą ulotnością trochę zaprzyjaźnić.
Każda z płyt Lao Che jest zbudowana wokół wyrazistego konceptu. „Powstanie Warszawskie” było rockowym hołdem złożonym bohaterom historii, na „Gospel” postawiliście na muzyczną różnorodność, z kolei „Soundtrack” był ścieżką dźwiękową do nieistniejącego filmu. Kiedy uznaliście, że warto opowiedzieć na płycie o dzieciństwie?
Kilka lat temu, w ramach solowego projektu, zacząłem nagrywać płytę poświęconą temu, co dzieje się w życiu mężczyzny, gdy pojawia się rodzina, dzieci. Miał z tego powstać mój drugi solowy album, ale nie udało mi się go dokończyć. Ciągle odkładałem go na bok zajęty innymi sprawami. W końcu uznałem, że za jakiś czas będzie za późno, jeśli teraz to nigdy. Postanowiłem przenieść te pomysły do Lao Che. Zespół na to przystał. Jesteśmy w podobnym wieku, koledzy też mają dzieci, więc tym bardziej ta problematyka ich dotyczy.
„Bajkę o misiu”, w zupełnie innej aranżacji niż ta która pojawiła się na „Dzieciom”, można było usłyszeć na twoich solowych koncertach.
Wykonałem ją kiedyś na Nocy Kultury w Lublinie. Początkowo była to bardzo minimalistyczna kompozycja, którą grałem sam. Teraz wykonuje ją sekstet więc to naturalne, że brzmi zupełnie inaczej. Zresztą jesteśmy coraz starsi, ostre granie nie zawsze nas satysfakcjonuje. Zmiana wynika ze specyfiki naszego składu. W trio czy kwartecie łatwiej jest rozłożyć pewne akcenty muzyczne. Znaleźć w utworze miejsce dla sześciu osób jest ciężko. Musimy się nim podzielić.
Nowy album komponowaliście zaszyci w Bieszczadach. Dlaczego wybraliście to miejsce?
To najlepsza rzecz jaka przydarzyła się nam od dłuższego czasu. W dwa tygodnie skomponowaliśmy całą muzykę na płytę. Utwory wychodziły z nas naturalnie, nie były wymęczone i przeintelektualizowane. Przy wcześniejszych krążkach dużo analizowaliśmy, teraz postawiliśmy na spontaniczność. Aranże same się układały, robiliśmy po dwa numery dziennie. Wyszło z tego około trzydziestu kompozycji, na płytę trafiło dziesięć, jeden zachowaliśmy na specjalną okazję.
Nie lepiej było pracować bliżej domu?
Przy naszej specyfice, gdzie każdy ma rodzinę, taki wyjazd to fajna sprawa. Mieszkamy w Płocku, zaraz za moim domem jest sala prób. Czasem w trakcie grania dostaję telefon od żony żeby pomóc przy kąpaniu dzieci czy pojechać na zakupy. Chłopaki mają podobną sytuację. Ciężko wtedy poświęcić się muzyce na sto procent. Poza tym istniejemy kilkanaście lat i żeby wymyślić coś naprawdę świeżego potrzebujemy natchnienia. Pojechaliśmy 500 km od domu, w głębokie Bieszczady.
Czy mrok i klimat Bieszczad odcisnął się na płycie?
Na pewno. Góry zawsze są magiczne. To pradawne pogranicze, kulturowo bardzo bogate. Czuje się tę atmosferę. Słychać to w kompozycjach, zwłaszcza otwierającym płytę „Dżinie”, który ma w sobie orientalny klimat i coś z Homo Twist, zespołu na którym wyrośliśmy. Niektóre dema, które powstały w Bieszczadach przerzuciliśmy prosto na płytę, bez dodatkowych dogrywek, jak „Bajka o misiu (tom drugi)”. To oryginał spontanicznie nagrany na setkę w Bieszczadach. Wszystkie instrumenty nagrywaliśmy jednocześnie, bez dodatkowych poprawek.
Z gór przywiozłeś nie tylko piosenki, ale i… dom.
Podczas obozu kompozycyjnego w Bieszczadach nagrywaliśmy w starej polsko-ukraińskiej chałupie, należącej do Janusza Demkowicza z zespołu Tołhaje. Zakochałem się w tej architekturze. Janusz pomógł mi kupić jedną z takich chałup i przenieść z Bieszczad na Mazowsze.
Słuchając nowej płyty ma się wrażenie, że śpiewasz o zagrożeniach, które w ten dom mogą uderzyć. W piosence „Wojenko” słyszymy: „Gdyby do nas przyszła / skłamałbym, że wyszłaś / że na świat nie przyszłaś / kłamałbym jak popadnie / choć kłamać córeńko nieładnie”.
Świat jest niespokojny, kto by pomyślał, że za naszą wschodnią granicą nagle wybuchnie tak poważny konflikt. Wydawało się, że Europa jest sielankowa. Jak widać nie do końca tak jest. Oczywiście mam nadzieję, że nic poważnego się nie wydarzy, ale ryzyko szerszego konfliktu jest duże. Mając rodzinę myślę o tym naszym świecie, który niepotrzebnie jest komplikowany przez szaleńców.
Pisząc tekst do „Wojenki” wracałeś myślami do „Powstania Warszawskiego”? W obu przypadkach opisujesz wpływ jaki wywiera wojna na zwykłe codzienne życie.
„Powstanie Warszawskie” było tylko i wyłącznie poligonem myślowym, na którym próbowałem przenieść się w tamte czasy na barykady, uchwycić ten klimat. Dziś wojny nie ma i mam nadzieję nie będzie. Chociaż w latach 30. też wszyscy zakładali, że to tylko tak groźnie wygląda, wszystko się ułoży, Wielka Brytania pomoże. Potem poszła cała lawina, holocaust. Dziś w czasach gdy technologia wojenna jest bardzo rozwinięta, nie wiadomo jak taki szerszy konflikt mógłby się potoczyć i skończyć.
Piosenka „Z kamerą wśród zwierząt buszujących w sieci” traktuje o zagrożeniach płynących z nowoczesności. Przeraża Cię świat cyfrowy?
Traktuję internet jako wielkie lustro świata. Razem z jego pięknem i szpetotą, złem, które ma w sobie. W sieci można oglądać mnóstwo fajnych rzeczy. Ludzie przesyłają sobie zdjęcia małych dzieci, słuchają muzyki, oglądają sztuki teatralne. Można też znaleźć wiele rzeczy, niekoniecznie pozytywnych, które zostają w głowie do końca życia.
Śmierć i zagrożenia to nie jedyne tematy. W piosence „Znajda” wystawiłeś piękną laurkę swojej rodzinie: „Do domu wróciłem / a tam w czterech częściach / podręczny zestaw do montażu szczęścia / żona moja / dwie moje córki / no i ja do podpórki”. Tak postrzegasz rolę ojca?
Ten numer trochę mnie krępuje, jest to wyznanie dosyć osobiste. Jeśli chodzi o „podpórkę”, to ktoś zwrócił mi uwagę, że to trochę deprecjonujące, ale chodziło mi o fundament rodziny. Po latach kiedy snułem się sam po świecie, w końcu mam swoje miejsce za które wziąłem odpowiedzialność. Rodzinę dźwigam i za nią odpowiadam, jestem rodzajem fundamentu, podpórki.
Z jednej strony jesteś liderem czołowego polskiego zespołu, z drugiej ojcem rodziny.
Zakładałem wiele scenariuszy, ale życie potoczyło się swoim torem. Nie sądziłem, że zostanę zawodowym muzykiem, że będę mógł się skupić tylko na graniu, na tym co mnie w życiu cieszy. Nie mogę się temu oddać bez reszty, bo mam małe dzieci i im chcę poświęcać jak najwięcej czasu. Wkrótce dorosną, ten czas nie wróci, a płytę mogę nagrać w każdej chwili. Wiem, że żałowałbym gdyby mnie coś ominęło z ich dzieciństwa. Ogólnie jeśli chodzi o kwestie rodzinno-zawodowe to jestem szczęśliwym człowiekiem. Oczywiście najróżniejsze pytania drążą moją głowę. Mam taką naturę, że czasem głowa mi pęka od natręctwa myśli, no ale mam twórczość, która pozwala mi się wyrazić. To jest taki wentyl, który pozwala mi nie zwariować.
Życie w trasie i życie rodzinne rządzą się zupełnie innym porządkiem. Jak godzisz te dwa światy?
Nie jestem zwierzęciem rock’n’rollowym. Nie szaleję w trakcie trasy. Nigdy taki nie byłem. Owszem lubię jak coś się dzieje, brud trasy, ale dobrze mieć nad tym kontrolę, świadomość że trzeba wrócić, trzeba się ogarnąć. Rodziny są do tego przyzwyczajone, my też.
Czy życie rodzinne, rola ojca i związane z tym obowiązki, mają wpływ na Twoją twórczość? Czy pomagają Ci się rozwijać?
Na pewno. Jedyne na co mogę utyskiwać to element energetyczny. Doba ma tylko 24 godziny, a żeby ogarnąć dzieci i świat z nimi związany, potrzeba sporo czasu. Gdyby doba była dłuższa na pewno energii starczyłoby na wszystko. Jest jaka jest i nic nie mogę poradzić. Dzieci, przedszkole, ognisko muzyczne, buduję dom, jest sporo spraw o które muszę zadbać.
W „A chciałem o sobie” Bóg znów wykradł Ci kilka wersów.
W tym utworze pojawia się fragment tekstu, który napisałem kiedyś do przedstawienia „Być jak Kazimierz Dejna” – „świat na łeb się zwalił trach / czas iść w piach”. Główny bohater sztuki był chory na śmiertelną chorobę. Podobał mi się ten fragment, pomyślałem, że go wykorzystam. Pojawia się odwołanie do Boga: „Znów się pchasz do wersów i znowu o Tobie”. A chciałem o sobie. Mam problem z tą energią boską, jakoś mnie ciągnie żeby o niej pisać, chociaż mnie to męczy. Pisząc te teksty starałem się myśleć, że kiedyś moje dzieci dorosną i na pewno sięgną po ojca wypociny i fajnie będzie jeśli coś im w głowie zostanie.
Temat Boga mocno się Ciebie trzyma. Z płyty na płytę nie chce puścić.
No nie mogę się go pozbyć. Z jednej strony mnie to denerwuje, a z drugiej myślę o artystach, którzy całą swoją twórczość poświęcają tej energii, poszukiwaniu i opisywaniu jej. Unikam słowa Bóg, jestem nim trochę zmęczony. Myślę o tej energii dość luźno, nie wiążę jej z żadną religią czy postacią. Może to jest jedna istota, a może jest ich 100 tysięcy. A może bogów jest tylu ilu ludzi na świecie, w końcu każdy odczuwa to na własny sposób. Tak to wygląda z mojej perspektywy, gościa który ma 40 lat.
W jednym z pierwszych wywiadów Lao Che opublikowanych w Lampie powiedziałeś, że nie wyobrażasz sobie grać w zespole z ludźmi, z którymi się nie przyjaźnisz. Nadal się pod tym podpisujesz?
Jako zespół czujemy się razem dobrze, widać to na scenie. Wiadomo jednak, że każdy związek to złożona problematyka. Nie ze wszystkimi ma się równy klimat, ale to jest normalne. Mamy do siebie wzajemny szacunek i na to pracowaliśmy latami. Potrafimy wysiedzieć razem dwa tygodnie w Bieszczadach, a potem pojechać w trasę. Gramy kilkadziesiąt koncertów w roku więc nie jest źle.
Weterani męskiej przyjaźni?
Nie wiem czy weterani. Obserwuję inne zespoły, jak się ze sobą kumają, jak się do siebie odnoszą. Często grupy, które spotykamy w trasie nam zazdroszczą. Mówią: „czuć że jesteście załogą”. Znam zespoły, które wychodzą na scenę i w ogóle o sobie nie myślą. Widać, że wykonaliśmy dużą pracę. Mamy też szczęście, że w miarę się dobraliśmy.
Łączą was też korzenie, wywodzicie się ze sceny niezależnej, gdzie muzyka jest pewnym ideałem.
Pochodzenie mamy rzetelne. Wyrośliśmy z brudu, głębokiego undergoroundu. Graliśmy w kapelach death metalowych, to była zupełna nowość na początku lat 90. Nowe oblicze metalu, ale niszowe, ekstremalne, nawiązujące do punk rocka – poprzez ziny czy koncerty. Mieliśmy ambicje żeby nasze płyty trzymały poziom. Nie zawsze to wychodzi, ale co mogę z tym zrobić.
Czy z każdą nową płytą próbujecie odciąć się od „Powstania Warszawskiego”?
Taki cel towarzyszył nam przy albumie „Gospel”. Stąd ta krotochwilna muzyka, trochę cyrkowa, kreskówkowa. Ludzie czasami krzyczą na koncertach by zagrać coś z tej płyty, „Barykady” albo „Stare miasto”, tego się nie uniknie. Ale od kilku lat nie gramy już piosenek „powstańczych” na koncertach. Wykonujemy je tylko w ramach specjalnych występów. Nie chcemy się rozmieniać i wciskać te utwory między inne, to się nie sprawdzało. Na szczęście mamy sporo materiału i jest w czym wybierać.
Widziałeś film „Miasto 44”?
Niestety nie. Mam z tym tematem problem, unikam trochę rzeczy związanych z Powstaniem Warszawskim. Chcę od tego odpocząć i spojrzeć na to świeżym okiem. Myślę, że za kilka lat.
Nie próbowano was zaangażować do filmu?
Nie. Czasem przychodzi taka propozycja, ktoś robi grę o powstaniu, proponuje nam żebyśmy udostępnili piosenki, a najlepiej to żebyśmy je nagrali po angielsku. Taką mamy rzeczywistość, nasz kraj trochę się zamerykanizował, w złym znaczeniu tego słowa. Muzyka stała się towarem. Wychowaliśmy się na Kulcie, który był zawsze niezależny, nikomu się nie kłaniał. Dziś musisz być wszędzie żeby dotrzeć do odbiorcy: w radiu, telewizji, internecie. Trzeba walczyć o słuchacza. Mamy jednak to szczęście, że jesteśmy zespołem niezależnym, nikt nam niczego nie każe, mamy wolną rękę. No ale żeby po angielsku nagrywać „Stare Miasto”?
Chciałbyś zestarzeć się na scenie?
Bardzo bym chciał. Mogę tylko marzyć żeby przeżyć taką podróż.