8 października, 2014 Ania Czajkowska
Łukasz Łuczaj
Jak się okazuje, jesteśmy pierwszymi gośćmi, którzy przybyli na czas pod dom Łukasza Łuczaja. Większość gubi się na krętych drogach Pogórza Karpackiego. Z kubkami gorącej kawy siadamy na ganku. Przed nami rozciągają się pasma gór, pada deszcz, poranna mgła jeszcze nie opadła. Rozmawiamy nieśpiesznie. W tych okolicznościach nie da się inaczej.
Pamiętasz moment, w którym natura wzbudziła w tobie strach?
We mnie niepokój budzi zima. Odczuwam biologiczny strach przed zimnem. Kiedy chodziłem na zimowe wyprawy i zdarzało mi się nocować w lesie, czułem bardzo mocno, że jeśli coś mi nie wyjdzie, mogę się już nie obudzić. Nie jest tak, że szukam niebezpiecznych sytuacji. Czasem bliskie spotkania z dzikimi zwierzętami budzą we mnie kilkusekundowy strach, ale raczej nie boję się natury.
Bliskość natury to coś, co znasz z dzieciństwa?
Od zarania świadomości. Jako dzieciak oglądałem filmy o dzikich plemionach. Miałem trzy lata kiedy babcia przyłapała mnie na próbie rozpalenia ognia przy pomocy tarcia.
Mnie się to nigdy nie udało.
Mnie też, ale dziadkowie wystraszyli się, że może jednak się uda. Od zawsze interesowały mnie rośliny. Mam nawet zachowaną listę drzew, które znałem w wieku trzech lat. Umiałem już wtedy pisać i prowadziłem zapiski na ten temat – było tam kilkadziesiąt gatunków. W dzieciństwie interesowały mnie też oczywiście zwierzęta. Zwykle to one bardziej pociągają dzieci, ale mnie zawsze najbardziej intrygowały drzewa.
To wynik rodzinnych zainteresowań?
Mój dziadek fascynował się ogrodnictwem. Dużo opowiadał mi o roślinach. Spędzałem z nim masę czasu, więc te opowieści na pewno odcisnęły piętno na moich późniejszych zainteresowaniach. To on mnie uczył jak wygląda grab, dąb jesion.
Tęsknisz za światem, który znasz z dzieciństwa?
Ciężko jest prowadzić slow life w dobie internetu. Przez długi czas udawało mi się nie korzystać z sieci, ale moja żona, która jest motorem zmian w naszej rodzinie i nie boi się nowości, przekonała mnie do tego, by zacząć. W pewnym sensie udaje nam się żyć nieśpiesznie. Nie muszę chodzić codziennie do pracy. Pracuję na uczelni jako profesor – wystarczy, że pojadę tam na przykład dwa razy w tygodniu. Ustawiam plan tak, aby badania i zajęcia realizować w jednym ciągu. Mam pięć dni w tygodniu na slow life, ale to wszystko jest posiekane – trzeba zawieźć dzieci do szkoły, odebrać, zrobić coś w domu, ktoś przyjdzie w odwiedziny, mam warsztaty. Wiele dodatkowych rzeczy robię, bo wszedłem już w rytm ich wykonywania, albo dlatego, bo inni ludzie ich potrzebują. Tak jest ze zbieraniem nasion do zakładania łąk. Po 15 latach nie jest to zajęcie, które mnie ekscytuje, ale mam ciągłą radość z tego, że ludzie rzeczywiście te łąki wysiewają. Wygląda to pięknie – dostaję zdjęcia z całej Polski. Nie wyobrażam sobie by z tym skończyć, ale to wszystko zajmuje czas. Lubię robić drobne rzeczy, ale wykonywanie 17 błahych czynności powoduje, że działam nieustannie.
Powyższy tekst jest fragmentem wywiadu, który ukaże się w listopadzie w magazynie Fathers.
Łukasz Łuczaj – botanik, profesor Uniwersytetu Rzeszowskiego, popularyzator przyrody i działacz na rzecz jej ochrony. Zajmuje się tematyką dzikich roślin jadalnych. Pisze o nich oraz prowadzi kulinarne warsztaty dzikiego gotowania. Stworzył mieszanki nasion łąkowych, które umożliwiają samodzielne tworzenie kwietników z rodzimych, często zagrożonych gatunków.