18 grudnia, 2014 Redakcja
Leolandia
Czym może skończyć się nieposprzątanie pokoju przez dziecko? Powstaniem fantastycznej firmy! Historia założenia Leolandii pokazuje, że brak zabawek nie jest przeszkodą do zabawy, a tym, co daje dzieciakom i rodzicom najwięcej satysfakcji jest wspólnie spędzony czas. O tym jak syn zainspirował ojca do działania opowiada twórca Leolandii – Rafał Dedyński.
Jestem tatą dwóch synów – Leona i Antka.
Urodzili się już tacy „moi”. Bardzo ich kocham.
Dzieci lubią się bawić, a ja lubię się bawić z dziećmi. Bawimy się zabawkami, czyli klockami lego, samochodami, kolejkami, zwierzętami, puzzlami czy układankami. Bałagan w pokoju permanentny.
Pewnego dnia Leon odmówił posprzątania pokoju, więc dostał termin, po którym zabawki miały wylądować w piwnicy. Termin został przekroczony, zabawki zniknęły, a Leon, który też bardzo chętnie bawił się sprzętami domowymi i tym, co my, rodzice, akurat mieliśmy w rękach, zupełnie nie odczuł straty. Rozpoczął eksplorację domu – czym tu by się można było pobawić?
Jakoś w tym okresie przynosiłem z pracy do domu tekturowe opakowania. Moja praca polegała na projektowaniu tekturowych pudełek i materiałów promocyjnych. Bawiliśmy się właśnie jakimś kartonem, gdy przyszedł mi do głowy pomysł, żeby zaprojektować z tektury duży domek – taki z drzwiami, oknami, otwieranymi okiennicami. Następnego dnia projekt był gotowy, elementy wycięte i zabraliśmy się za wspólne składanie. To była najfajniejsza zabawa, bo razem montowaliśmy ściany i dach, pasowaliśmy drzwi. Poszło dość szybko i domek stał gotowy do zamieszkania. Leon postanowił się do niego przeprowadzić, ale w końcu przeniosły się do niego tylko najukochańsze zabawki, które w tym czasie zaczęły się znów pojawiać w okolicy.
Kolejne dni zeszły na wspólnej zabawie, malowaniu domku farbami i ulepszeniach, które przychodziły mi do głowy, gdy Leon bawił się swoją nową zabawką. Szukaliśmy akurat w firmie nowych obszarów aktywności, więc zaproponowałem, że może zrobimy serię takich domków na sprzedaż, dla innych rodziców i dzieci. Pomysł chwycił. Pozostał tylko problem znalezienia nazwy dla nowej działalności. Leon pomógł mi wymyślić ten świat kartonowych domków, więc stanęło na Leolandii. Logo to właśnie ten domek, w pewnym uproszczeniu.
Tak narodziła się marka Leolandia, czyli zabawki z tektury dla dzieci do wspólnego składania z rodzicami, malowania i kreatywnej zabawy. Po zaprojektowaniu domku, sklepu i innych dużych form, pomyślałem, że gdyby tektura była trochę cieńsza, to świetnie by się nadawała do robienia mniejszych modeli – samolotów, pociągów i domków. W końcu zupełnie zrezygnowaliśmy z dużych zabawek i zostały tylko te mniejsze. Koncepcja się nie zmieniła – zabawki trzeba z rodzicami złożyć, potem można je pomalować i się bawić. Każdą nową zabawkę, na wczesnym etapie projektu, składam z Leonem, którego reakcje i opinie pozwoliły mi doprowadzić projekt do finalnej wersji. On ma zabawę, a ja jestem pewny, że zabawka podoba się dzieciom i przynosi dużo radości.
Nie byłoby Leolandii bez Leona, nie zajmowałbym się zabawkami, gdybym nie był ojcem. Mój młodszy syn, Antek, też już aktywnie testuje nasze produkty, ale nazwy marki raczej nie będziemy już zmieniać.