Jeśli potrafisz

Jest trzydzieści pięć stopni Celsjusza i jesteś przekonany, że jedyne na co masz jeszcze siłę to sen. Chcesz przespać ten upał, nie pomaga nawet 45-watowy wentylator. W radio redaktor Mann, z sobie tylko znanym wdziękiem, nadaje „Last Christmas”, ale nawet to nie sprawia, że robi się chłodniej. I choć sam w to nie wierzysz, zaczynasz marzyć o zimie.

Przed falą lipcowych upałów kupiłeś „Dziennik zimowy” Paula Austera, zupełnie jakbyś wiedział co cię czeka. Mający dopiero nadejść front gorącego równikowego powietrza był przewidywalny. Autobiografia Austera wręcz przeciwnie. Znałeś go z „Sunset Park”, „Trylogii Nowojorskiej” i ukochanych filmów „Brooklyn Boogie” i „Dymu”. Wiedziałeś czego się spodziewać. Tak myślałeś do chwili, w której zacząłeś czytać. Książka, którą miałeś w ręku wymykała się swojej gatunkowej przynależności. Dziennik? Autobiografia? Nic się nie zgadzało. Całość pożerała twoją ciekawość. Każde zdanie wydawało ci się idealne, obdarzone doskonałym rytmem, żadnego zbędnego słowa. Melodia odmierzana oddechem. Z góry przemyślana konstrukcja, rozpisana na zaledwie dwustu stronach, przypominała bardziej poemat lub dobrze skomponowana sonatę; z ekspozycją, przetwarzaniem wątku pod względem melodycznym, rytmicznym i harmonicznym i ostateczną repryzą. Auster co i rusz powracał do podejmowanych wcześniej wątków: poznawanych kobiet, zamieszkiwanych miejsc, dzieciństwa, śmierci ojca i matki, wreszcie ukochanej żony. Od samego początku byłeś zachwycony narracją. Dzięki niej czytałeś „Dziennik zimowy”, nie jak autobiografię znanego pisarza a pochłaniającą bez reszty (o)powieść. Narrator był zarazem autorem wpisanym w dzieło, domyślnym bądź jak woli szanowny pan Booth – autorem implikowanym; ale był również kimś innym niż narrator, na poły fikcyjną postacią, opowiadającym, stojącym z boku, stojącym przed (i obok jednocześnie) lustra.

Ten dystans pozwolił Austerowi być miejscami bezwstydnie szczerym, jak choćby wtedy gdy zaczął wspominać wszystkie choroby weneryczne bohatera, których ten nabawił się podczas swych licznych kontaktów z prostytutkami Paryża czy Nowego Jorku. Bądź w historii nieudanej, wstydliwej inicjacji seksualnej z ponętną murzynką, przy Upper West Side. „Dziennik zimowy” to także traktat o f e n o m e n o l o g i i b l i z n. Te widoczne, podczas porannej toalety, są pamiątkami dziecięcych nieostrożnych zabaw, bójek lub wypadków. Ale są przecież jeszcze blizny na duszy, które potrafią krwawić równie realnie co zraniony policzek. Blizny, które nie dają zapomnieć tego, że nie płakałeś po śmierci matki, której odejście przyprawiło cię o prawdziwy napad niekontrolowanego lęku. „Dziennik zimowy” to intymna historia smutku, ale także radości. Szczęścia jakie spotkać cię może w najmniej spodziewanym momencie. Gdy tracisz już nadzieję na to, że uda ci się poznać kogoś, kto będzie inną, lepszą wersją samego ciebie, przy kim poczujesz się bezpiecznie. Bohater tak opisuje ten moment: 

„(…)Usiłowałeś znaleźć przyczynę tej nieoczekiwanej zmiany losu, lecz nigdy nie potrafiłeś wpaść na właściwa odpowiedź. Któregoś wieczora spotkałeś nieznajomą i ją pokochałeś – a ona pokochała ciebie. Ani nie zasługiwałeś na to, ani też nie całkiem nie zasługiwałeś. Po prostu stało się i poza szczęściem nic innego nie masz na wytłumaczenie” .

Paul Auster rozlicza się z samym sobą niczego nie ukrywając, nie próbując napisać nowej wersji samego siebie, nawet nie stara się zafałszować historii swoich niepowodzeń i błędów. Jego „Dziennik zimowy” jest szczerą rozmową, ale być może każda autobiografia powinna być rozmową, a nie wspomnieniem. Auster jest pozbawiony złudzeń – myślisz i zazdrościsz mu tej świadomości. Ta przychodzi jednak dopiero pod koniec, gdy wkraczasz w „zimę swojego życia”. Zima, która nie pozostawia wiele, która jak śniegiem zakrywa wspomnienia głęboką warstwą „niepamięci”, jest też prawdziwym szczęściem. To szczęście, że wbrew niesprawiedliwości, zaborczości i bezsensowności śmierci, udało ci się dotrwać aż do tej chwili, gdy na swym karku czujesz mroźny, orzeźwiający oddech zimy.

Wystarczył jeden wieczór, abyś przeczytał tą obezwładniającą historię.

A teraz oderwij się od niej – mówisz sobie. Zapomnij.

Jeśli w ogóle potrafisz.

„Dziennik zimowy”
Paul Auster
Wydawnictwo Znak

Udostępnij