29 kwietnia, 2016 Katarzyna Adamczyk-Tomiak
Gorąca kąpiel z widokiem na lodowiec
Na Islandii czary zaczną działać, gdy odkryjesz, że nieubłaganie pędzący czas nieoczekiwanie zwalnia. Wtedy liczenie fok, tropienie maskonurów albo szukanie trolli ukrytych wśród wulkanicznych pól, staje się najważniejsze na świecie.
Islandia jest magiczna, ale dwa tygodnie na tej wyspie były najbardziej wymagającą wyprawą na jakiej byliśmy. Bardziej nawet niż podróż dookoła świata, gdy przez cały rok nasz cały dobytek mieścił się w dwóch plecakach (przy czym istotne jest, że byliśmy wtedy jeszcze we dwoje). Islandzkie ceny (ich wysokość narzuciła chyba jakaś pozaziemska cywilizacja) w zestawieniu z ulewnym deszczem i szalejącym wiatrem, tworzyły niezbyt korzystne do podróżowania warunki. Do tego znudzony siedzeniem w samochodowym foteliku Krzyś. Wyjście było jedno – zmiana taktyki na: „jedziemy nie ważne gdzie, byleby nie padało”. Pojechaliśmy w kierunku błękitnego nieba, czyli dookoła wyspy. Co prawda ilość czasu spędzonego w samochodzie gwałtownie wzrosła w stosunku do tego, co planowaliśmy, ale od tej pory było naprawdę świetnie.
Za każdym zakrętem czekały nas widoki jak z innej planety: fantastyczne wulkany, błękitne lodowce, czarne plaże, porośnięte miękkim mchem pola lawy i spadające pionowo w dół do oceanu, kamienne klify. Ze względu na to, że byliśmy w szczycie sezonu, podobnych nam osobników było sporo. Islandia jest jednak tak rozległa, że wystarczyło oddalić się od głównych atrakcji turystycznych, żeby zostać samemu i w spokoju kontemplować pustkę i przestrzeń. Jako że daleko nam do pustelniczej natury, cieszyliśmy się zabierając kolejnych autostopowiczów i zawierając nowe znajomości przy każdej możliwej okazji. Do tego ogromną frajdę nam i Krzysiowi dostarczały baseny geotermalne. Ze względu na ich obecność w nawet maleńkich miejscowościach, korzystaliśmy z nich bardzo często. Pluskanie się w gorącej wodzie, gdy na zewnątrz temperatura spada do kilku stopni, z jednoczesnym podziwianiem oceanu i skalistych klifów dookoła, było dla nas niemal metafizyczną przyjemnością.