22 września, 2015 Dariusz Szymanowski
Do dwóch razy sztuka
Myślę sobie: mój Boże, czy moją recenzją mogę sprawić, że ktoś uzna „Nieracjonalnego mężczyznę” za arcydzieło i z marszu pobiegnie do kina? Jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. Jakby miało jakiekolwiek znaczenie, czy napiszę dobry tekst, czy umrę.
„Jest bardzo radykalny, bardzo oryginalny. Albo go kochasz, albo nienawidzisz” – tak o swoim nowym profesorze filozofii wypowiada się Jill, bohaterka najnowszego filmu Woody’ego Allena. To prawda, „albo go kochasz, albo nienawidzisz” – myślałem. Wybór był prosty: kocham, jasne, że kocham; od chwili, gdy po raz pierwszy obejrzałem „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać”, wyemitowanym w programie „Kocham kino”. Mój problem z najnowszą produkcją Allena zasadza się jednak właśnie na tej bezinteresownej fascynacji. Nawet mnie trudno bowiem uznać „Nieracjonalnego mężczyznę” za obraz równy „Annie Hall” czy „Śpiochowi”. Krytyka już dawno temu spisała ten film na straty, zarzucając reżyserowi powtarzalność, przewidywalność i to, że historia starzejącego się profesora filozofii reklamowana jest (jak zwykle) jako „najlepsza komedia Woody’ego Allena”. Ale „Nieracjonalny mężczyzna” ma z komedią tyle wspólnego, co ryba po grecku z pierwszą lepszą knajpą pod Akropolem. O ile zasadnym wydaje się pytanie: czy Allen potrafi nakręcić pełnokrwisty dramat w duchu Bergmana, o tyle stawianie mu zarzutu, że po raz kolejny wałkuje ten sam ograny motyw, jest moim zdaniem krzywdzące. Choć wątpię, aby Allen, patrząc na swoje cztery Oscary, rozmyślał o tym, co napisał o jego filmie jeden czy drugi krytyk w dalekim kraju nad Wisłą.
Autora „Manhattanu” od dawna zajmuje problem zbrodni i kary. Podchodził do tego tematu już zresztą kilkakrotnie; począwszy od „Miłości i śmierci” (1975), powrócił do niego w „Zbrodniach i wykroczeniach (1989), „Tajemnicy morderstwa na Manhattanie” (1993), „Wszystko gra” (2005), „Scoop” (2006) czy w „Śnie Kasandry” (2007). „Artystę fascynuje zbrodnia, ponieważ jest przerażająca i odrażająca zarazem. Przerażająca, ponieważ zbrodniarz łamie zakazy, i odrażająca, ponieważ odkrywamy, że istota ludzka – my sami – jest zdolna do najgorszych wykroczeń”. Te słowa Roberta Badintera doskonale opisują Allena jako scenarzystę, pisarza i reżysera. W „Nieracjonalnym mężczyźnie” poznajemy Abe Lucasa (Joaquin Phoenix), profesora filozofii z widocznie rysującym się pod koszulą brzuszkiem. Ciągnie się za nim (nie)sława pijaka i kobieciarza, który wszem i wobec wygłasza prawdy o pustej i nieznaczącej egzystencji, poddając w wątpliwość każdy, najmniejszy nawet przejaw nadziei, że życie człowieka niesie ze sobą jakiś sens. Abe to nowe wcielenie przystojnego, ale biednego trenera tenisowego Chrisa Wiltona (Jonathan Rhys-Meyers) z „Wszystko gra”, który strzela do kochanki (Scarlett Johansson), by nie stracić szansy pozostania w bogatym środowisku swojej żony. W roku 2005 Allen pozwolił swojemu bohaterowi popełnić morderstwo i wygrać dostatnie życie, twierdząc, jakoby światem rządził przypadek i tylko od niego zależy, czy piłka meczowa przyniesie wygraną, czy porażkę.
Dziesięć lat później historia się powtarza. Abe Lucas, profesor filozofii wraz ze swoją studentką, Jill, przypadkowo podsłuchują rozmowę zdesperowanej kobiety o rzekomo bezwzględnym przedstawicielu prawa, który chce jej odebrać dzieci. Ta rozmowa zmieni miałkie dotąd życie Abe, który postanowi pomóc światu, wycinając z jego zdrowej tkanki ten wrzód w postaci sędziego. Plan wydaje się doskonały, a wszystko dopracowane w najmniejszych szczegółach. Popełniona przez Abe zbrodnia wyzwoli go nawet z nihilizmu. Nasz bohater znów poczuje, że jego życie to zajęcie praktyczne, a nie tylko teoria. W ustach Abe pobrzmiewają słowa, które przed laty wypowiedział inny bohater Allena, Issac z „Manhattanu”: „Miażdżący artykuł to jedno, ale cegłówka i kij baseballowy to co innego”. Motywy Lucasa i Wiltona się różnią, ale cel nadal pozostaje ten sam. Abe okazuje się być człowiekiem, który w sytuacji podbramkowej walczy jedynie o swoje życie. Gdy popełniona przez niego zbrodnia wychodzi na jaw, Jill stawia mu warunek: „albo sam się przyznasz, albo ja doniosę na ciebie”. Dalszego rozwoju sytuacji łatwo można się domyślić. Allen znów stawia swojego bohatera przed dylematem: moralność czy utrzymanie akcji serca. Tym razem jednak plan Abe zakończy się dla niego tragicznie, choć znów zadecyduje o tym czysty przypadek w postaci wygranej na straganie czerwonej latarki.
To wszystko prawda, co piszą o „Nieracjonalnym mężczyźnie”, że Lucas to bardziej wykształcona wersja Raskolnikowa, a Jill (Emma Stone) to żeński odpowiednik Porfirego. Osobiście w roli Raskolnikowa widzę jednak samego Allena, który po latach doszedł do wniosku, że każda popełniona zbrodnia prędzej czy później musi zostać ukarana, aby zachować porządek wszechświata. Każda ofiara ma swego oprawcę. Patrząc na „Nieracjonalnego mężczyznę” z takiej perspektywy, dochodzę do wniosku, że to dobry film, aby polecić go komuś, kto jeszcze nie rozpoczął swojej własnej przygody z Woodym Allenem. Znajdziemy tu bowiem zapowiedź nurtujących reżysera od zawsze tematów: zbrodni i kary, relacji damsko-męskich, (bez)sensu życia, poznamy neurotyczne postaci, które potrafią w magiczny sposób zjednać sobie naszą sympatię. I choć tak mało tutaj słynnego Allenowskiego humoru, genialnych dialogów, to być może „Nieracjonalny mężczyzna” rozbudzi w niektórych ciekawość, której nie da się już ugasić. Ktoś taki sięgnie być może po inne filmy Woody’ego Allena i obejrzy „Zakochanych w Rzymie”, „Melinda&Melinda”, „Koniec Hollywood”, „Przejrzeć Harry’ego” bądź „Seks nocy letniej”. Allen to choroba zakaźna. Problem w tym, że żadna ze szczepionek w postaci jego filmów, gorszych bądź lepszych, nie jest w stanie cię z niej wyleczyć.