12 czerwca, 2015 Dariusz Szymanowski
Bantamki i gryka, grzywy i brony
Minął tydzień zanim uświadomiłem sobie, że zamiast pisać, wciąż wracam do przeczytanych już stron. Termin przesłania recenzji niebezpieczne zbliżał się ku końcowi. Redakcja tym razem musiała jednak zaczekać. Od tej książki nie sposób się bowiem oderwać.
„Anatomia farmy”, bo o niej będzie mowa, to książka niezwykła pod paroma względami. Weźmy trzy pierwsze z brzegu powody, dzięki którym praca Julie Rothman zachwyca. Powód pierwszy: tematyka. Nie spotkałem dotąd tak obszernego kompendium wiedzy na temat życia na wsi, które zbierałoby taki ogrom informacji, podanych w tak przystępny sposób. Rozdziałów jest sześć: Aby obrodziło, W stodole, Narzędzia pracy, Zasianie ziarna, Kozy, owce i inne zwierzęta, Wiejska biesiada i Kręć, się kręć wrzeciono. I w każdym z nich Rothman ociera się o mistrzostwo. Potrzeba wielkiej zręczności, aby na zaledwie 219 stronach napisać o wiejskiej architekturze, prawie wszystkich gatunkach roślin uprawnych i zwierzętach hodowlanych, wspomnieć o rolniczych maszynach, zahaczyć o przewidywanie pogody i przytoczyć proste i co ważne – skuteczne – rady na temat strzyżenia owiec, podstaw pieczenia chleba, sposobów krojenia kurczaka, peklowania na sucho czy wytwarzania przędzy.
Podwód drugi: forma. Obraz w tej książce jest równie ważny co tekst. Nie jest jego uzupełnieniem, jest integralną częścią, pozwala niewprawnemu oku odróżnić Mandarynkę od Biegusa i muszkę od hiszpańskiego oka (rodzaje głowic siekier). Wszystko, począwszy od czcionek, przez projekt wyklejki i skład, na jakości papieru w polskim wydaniu kończąc, jest spójne i wykonane z dbałością o każdy, nawet najmniejszy szczegół.
Podwód trzeci: misja. To, ze świat się zmienia i życie na wsi wygląda już zupełnie inaczej niż jeszcze dwadzieścia lat temu, jest jasne. Postęp i rozwój jest naturalną potrzebą człowieka. Dzięki niemu na przestrzeni wieków od pługa i sierpa rolnicy przeszli na ciągniki i kombajny. Czytając „Anatomię farmy” dotarło do mnie, że wieś będzie wkrótce dla pokolenia mojego syna opowieścią o innym, nieznanym mu świecie, Marsem na ziemi, a w najlepszym wypadku – jedynie ciekawostką. Julia Rothman wysłała w przestrzeń swoją własną sondę, która – mam nadzieję – rozbudzi w młodych ludziach ciekawość.
Pamiętam moją rozmowę ze stryjkiem, który całe swoje życie poświęcił pracy na wsi. Wspominał on, jak w latach 60. XX w., jako młody, niespełna dwudziestoletni chłopak, zdawał państwowy „poważny” egzamin na rolnika. Otrzymał wtedy takie oto pytanie: ile jaj znosi rocznie jedna nioska? Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie. Jak każdy mieszczuch dopatrywałem się na siłę jakiegoś haczyka, zmyłki, podstępnej gry szanownej komisji egzaminacyjnej. Dopiero stryjek wyjawił przede mną ową tajemną wiedzę, która jak wszystko na wsi, oparta jest o żelazne prawa „chłopskiej” logiki. Nie rozstając się przez ostatnie dwa tygodnie z „Anatomią farmy” przypomniałem sobie tamtą rozmowę i pomyślałem, że dzięki Rothman może i ja zdałbym dzisiaj taki test.
PS Odpowiedź na egzaminacyjne pytanie, które otrzymał mój stryjek, odnajdziecie w „Anatomii farmy”. Zob.: Rozdział 5, strona 116.
„Anatomia farmy”
tekst i ilustracje: Julia Rothman
tłumaczenie: Barbara Burger
Wyd. Entliczek