Wielka gra

Ten film wchodzi na ekrany kin w chwili, gdy wszystkie gazety rozpisują się albo o nielegalnych imigrantach albo mężczyźnie, który postanowił, że musi zabić człowieka w ramach pracy nad sobą i walki z własnymi słabościami.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że „Na granicy” Wojciecha Kasperskiego trafia do kin w momencie, w którym zewsząd docierają do nas wciąż nowe informacje na temat uchodźców, nielegalnych imigrantów i o człowieku, który w imię walki ze słabościami postanowił przekroczyć jedną z granic człowieczeństwa, jaką jest odebranie życia innemu przedstawicielowi swojego gatunku. Boje się pomyśleć, jak film Kasperskiego może być, przez pryzmat tych doniesień, (nad)interpretowany. Zanim jednak przeczytam o tym, że film propaguje przemoc wśród młodych ludzi i że jest on w zasadzie dokumentem pokazującym realia pracy polskich pograniczników, być może zdążę wspomnieć o kilku zaletach tej produkcji.

Po świetnym „Wołaniu” Dudziaka, tym razem Kasperski bierze na warsztat temat szorstkiej relacji ojciec-syn i tak jak swój poprzednik, przygląda się swoim bohaterom w odosobnionym laboratorium, w tej roli Bieszczady, które jako filmowy plener przeżywają w ostatnich latach prawdziwy renesans. „Na granicy” to opowieści o dwóch braciach, którzy wraz z ojcem (Andrzej Chyra) wyruszają na męską wycieczkę. Oczywiście musi zdziwić fakt, że ojciec zabiera swoje dzieci w środku bieszczadzkiej zimy, do opuszczonej przez świat i Boga przygranicznej strażnicy. Wątpliwości typu: po co? – z pewnością świadczą o pewnych niedociągnięciach scenariuszowych, ale jako widz bardziej ciekawy jestem co stanie się w owym „domu w środku lasu”, niż odpowiedzi na wyżej postawione pytanie. „Na granicy” świadomie i z wdziękiem wykorzystuje konwencje thrillera/horroru i zamyka swoich bohaterów w miejscu, z którego nie można uciec. Od początku wiemy, że ta eskapada nie może skończyć się dobrze. Przepowiada to nie tylko pogoda i piękne zdjęcia, nominowanego do Oscara Łukasza Żala („Ida”), ale również przeszywająca muzyka autorstwa Bartłomieja Gliniaka. Rzadko w polskim kinie te trzy sztuki (reżyseria, zdjęcia, muzyka) spotykają się idealnie w jednym punkcie. Twórcom „Na granicy” się to udało i już choćby to, czyni z filmu Kasperskiego debiut cokolwiek udany i dający ogromną nadzieję na przyszłe dokonania tego młodego reżysera.

Relacja ojca z synami nie należy do najbardziej udanych. Ten wątek miał z pewnością determinować całą wyprawę, której celem miało być przepracowanie traumy, która dotknęła tę rodzinę. I tu znów scenarzysta oparł oś konfliktu o znany dobrze szablon, gdzie młodszy syn (Kuba Henriksen) bez słowa sprzeciwu wykonuje wszystkie polecenia opiekuna, podczas gdy starszy (Bartosz Bielenia) kwestionuje jego nakazy. Wszystko zmienia pojawienie się na wpół przytomnego Marcina Dorocińskiego. Kim jest właściwie człowiek, który samotnie przemierza zasypane bieszczadzkie szlaki, a w plecaku zamiast termosu nosi pistolet? Sprawa wyjaśni się na koniec, ale odtąd atmosfera wyraźniej gęstnieje, a akcja nabiera tempa. Kasperski umiejętnie buduje napięcie. Czyni to pod patronatem Hitchocka, który musiał go w sobie znany sposób namówić, aby nasi bohaterowi już na samym początku potrącili sarnę, którą przyszło im dobić jednym, celnym pchnięciem noża.

„Na granicy” jest więc nie tylko filmem o niebezpiecznej pracy pograniczników, którzy na co dzień zmagają się z niebezpieczeństwem i bezwzględnością przemytników. Nie jest też tylko zręcznie pokazanym studium przyspieszonego dorastania i przekroczenia granicy własnego człowieczeństwa, które dwóm młodym bohaterom przyjdzie zweryfikować, gdy staną w obliczu fundamentalnego pytania: zabić czy zostać zabitym? Tytuł filmu jest o tyle znaczący, że sam Wojciech Kasperski przekracza nim pewną granicę. Autor, znany do tej pory głównie z kręcenia krótkich metraży (m.in.: „Dom na końcu drogi”, „Otchłań”), debiutuje na dużym ekranie filmem mocno osadzonym w niełatwym gatunku. „Na granicy” to thriller, którego fabuła może i nie jest odkrywcza, i co bardziej doświadczonemu widzowi z pewnością przejdzie przez głowę myśl: gdzie ja to już widziałem?, ale całość została nakręcona w sposób rzetelny, z dbałością o szczegóły i naprawdę trudno jest tutaj doszukać rzucających się w oczy minusów.

Kasperski, jako scenarzysta, ma jedną niezwykle ważną zaletę, konsekwentnie buduje wyraziste i dobrze napisane postaci. W „Na granicy” być może nie do końca udała mu się ta sztuka, jeśli chodzi o postać graną przez Bartosza Bielenia, za to Konrad to bohater jakiego dawno nie było w polskim kinie. W tej roli wyszedł cały kunszt i talent Dorocińskiego, który jako bezwzględny morderca potrafi być zarazem przerażający i ujmujący, a sam widz łapie się na tym, że w jednej scenie bez namysłu rozkułby mu kajdanki, a w drugiej zastrzelił go bez wahania.

„Na granicy” to historia wielkiej gry, którą prowadzą między sobą dobro i zło. Gry o duszę człowieka, gry, której wynik przesądzony jest już na samym początku, a raz przekroczona granica musi w końcu zmienić człowieka. A Kasperski? Przekracza granicę możliwości polskiej kinematografii? Jeszcze nie, ale paszport ma już w ręku i czeka na odprawę.   

     

Udostępnij