Markus Torgeby. W rytmie natury

Markus Torgeby był obiecującym ultramaratończykiem. Nagła kontuzja uniemożliwiła mu jednak dalszą karierę. Jego życie do tej pory podporządkowane treningom nagle straciło sens. Mając 20 lat Marcus uciekł z miasta. Zamieszkał w namiocie, w lesie, w najbardziej niegościnnym i zimnym regionie północnej Szwecji. Cztery lata samotnego życia w jämtlandzkiej głuszy pozwoliły mu odzyskać spokój ducha i wrócić do równowagi. Dzisiaj swoimi doświadczeniami i przemyśleniami dzieli się z innymi. Został ekspertem od dzikiej przyrody. Dalej mieszka w lesie. Teraz towarzyszą mu jednak żona i trzy córki. W Polsce właśnie ukazała się jego książka Pod gołym niebem. Żyj w rytmie natury.

Oto jej fragment.

Obecnie jestem po czterdziestce. Osiągnąłem sam środek życia. Wciąż nie czuję na karku zimnego oddechu śmierci, ale zapewne złożyła mi już pierwszą wizytę i zdjęła miarę na trumnę. Mam coraz więcej siwych włosów i raz po raz muszę przycinać brwi.

Mieszkam z rodziną w przebudowanym gospodarstwie w regionie Jämtland, zaledwie kilka kilometrów od miejsca, w którym rozbiłem namiot w lesie. Ogrzewamy dom kominkiem.

Kiedy wstaję rano, w domu panuje chłód. Rozpalam ogień korą, a potem, w miarę jak płomienie robią się większe, dokładam coraz grubsze kawałki drewna. Zanim zamknę szybę, wciągam do płuc zapach dymu. I podczas gdy dom powoli się nagrzewa, siedzę przy kominku i czuję ciepło na klatce piersiowej. To jeden z najprzyjemniejszych momentów w ciągu dnia.

Potem budzę dzieci. Signe, już prawie nastolatka, wstaje od razu. Jej młodsza siostra Helga przeciąga się i marudzi. Najmłodszej, Birgitcie, pozwalam jeszcze chwilę pospać.

Jakiś czas później dwie starsze córki z tornistrami schodzą z pagórka na przystanek, z którego zabiera je szkolny autobus. Niezmiennie, od sześciu lat. Dzieci rosną szybko, czas płynie nieubłaganie.

Zakładam kalosze, wciągam gruby sweter i idę wypuścić kury. Kogut ma wściekle czerwony grzebień i co chwilę wymachuje skrzydłami, żeby wpuścić między pióra trochę powietrza i się napuszyć. Dodaje mu to pewności siebie. Zawzięcie pilnuje swoich kur, ale raz po raz lis porywa jedną z nich. Zostaje po niej tylko przypominająca wyglądem krater kupka białego pierza.

Nasza kotka ma na imię Björk. Jest szczupła, czarna na grzbiecie, ale brzuch i łapki ma białe. Pewnego dnia wyszła z domu i nie wróciła. Dziewczynki wypytywały, czy lis może porwać kota. Wołaliśmy ją cały wieczór, ale nie było po niej śladu. W końcu poszliśmy spać.

Jakiś tydzień później Signe powiedziała, że z lasu, kilkaset metrów od domu, dochodzi dziwne nawoływanie. Pobiegłem tam i w końcu usłyszałem miauczenie. Nie miałem pojęcia, skąd się dobywa. Chodziłem między drzewami i zaglądałem pod gałęzie, aż w końcu zrozumiałem, że słyszę je nad sobą. Jakby dobiegało z nieba. Kotka siedziała na czubku starego świerka, jak wrona. Bała się zejść.

Świerk ma grube gałęzie i łatwo się na niego wspiąć. Wdrapałem się na wysokość piętnastu metrów. Björk tkwiła tam, uwięziona, z widokiem na całą dolinę. Zamruczała na mój widok i weszła mi na kark. Kiedy schodziłem, wbijała we mnie ostre jak świerkowe igły pazury.

Często się zastanawiam, co przekażę moim córkom. Co ważnego mogę im dać oprócz miłości i wsparcia?

Ja sam żyję w dwóch światach. Jeden mam w lesie, wraz ze wszystkim, co się z tym wiąże, w drugim jest lodówka, zamrażarka i ciepłe podłogi.

Przez pierwsze lata ja i moja żona Frida żyliśmy w bardzo spartańskich warunkach. Po mojemu. Poznaliśmy się, kiedy byłem z wizytą w Göteborgu. Frida właśnie skończyła studia w wyższej szkole designu. Pojechała ze mną na północ i kupiliśmy gospodarstwo, które sam wyremontowałem. Wkrótce urodziła się Signe i Frida została z nią w domu. Niedługo po tym na świat przyszła Helga.

Początkowo wiązaliśmy koniec z końcem z pomocą zasiłku rodzicielskiego i mojej dorywczej pracy w domu opieki. Jednak za każdym razem, kiedy jechałem na rowerze lub biegłem do domu spokojnej starości w Järpen, odczuwałem lęk. Później wracałem w kiepskim humorze i emanowałem złą energią. Myślałem tylko o tym, żeby biegać interwały na mokradłach za domem. Trenowałem w kółko i chodziłem obolały między jednym treningiem a drugim. Obowiązek zapewnienia bytu rodzinie był dla mnie czymś nowym. Musiałem się przestawić. Frida miała do mnie pretensje, że za mało się staram.

Prała dziecięce ubranka ręcznie, w wiadrze na podwórzu albo w domu, w balii ustawionej przed kominkiem, kiedy na dworze robiło się chłodno. Wodę przynosiła ze strumienia płynącego około pięćdziesięciu metrów za domem. Czystą, bez ziemistego zapachu. Podgrzewała ją nad ogniem i potem zabierała się do prania. Jej dłonie szybko zrobiły się suche i spierzchnięte. Walczyła każdego dnia, żeby podołać wszystkim obowiązkom.

Mieliśmy tak mało pieniędzy, że czasem szukałem monet na podłodze w samochodzie, żeby wystarczyło na płatki owsiane. Kiedy brakowało na benzynę, biegłem do sklepu, a potem wracałem do domu autostopem.

Dla mnie to było normalne, że czasem chodziłem głodny, a w domu było dziesięć stopni. To przecież dodatnia temperatura.

Kiedy Frida narzekała, że stać nas praktycznie tylko na jedzenie dla dzieci, uważałem, że jest marudna i rozpieszczona. Zupełnie jakby te cztery lata spędzone w lesie wymazały z mojej świadomości zrozumienie dla potrzeb normalnej rodziny. Zapomniałem, że wymaga ona jakiejś struktury, bliskości i troski, a nie tylko zaspokojenia podstawowych potrzeb, takich jak jedzenie, utrzymanie ciepła i przezwyciężenie przeciwności, jakich nastręcza dzika przyroda. Że życie to coś więcej niż samo przetrwanie.

Dzieci od początku dostawały wszystko, czego potrzebowały. Frida jest dobrą mamą i potrafi zapewnić im dzieciństwo, do którego będą tęskniły w dorosłym życiu. Aby to zrobić, sama musiała się zdecydować na wiele wyrzeczeń.

Można wieść z kimś dobre, proste życie, ale trzeba mieć podobne wyobrażenie owej prostoty. Na początku Frida wyobrażała sobie życie na wsi zupełnie inaczej.

Za każdym razem, kiedy zaglądałem w jej smutne niebieskie oczy, ogarniała mnie bezradność. Czułem, że coś mi nie wychodzi. Miłość mieszała się w nich z niezrozumieniem. Dlaczego on tak postępuje? Co jest z nim nie tak? Czy on sam tego nie dostrzega?

Założyłem rodzinę, ale sam nie wróciłem do rzeczywistości. Dołączałem do niej mentalnie tylko raz po raz, kiedy mi to pasowało.

Kiedy teraz myślę o tamtym okresie, czuję wstyd.

Musiało minąć kilka lat, nim dopasowałem się do nowoczesnego życia i zrozumiałem, że nie chodzi w nim tylko o przetrwanie. Chodzi przede wszystkim o to, żeby dobrze żyć.

Dziś Frida i ja zarabiamy, nasze dochody pozwoliły nam nie tylko rozbudować gospodarstwo, ale też kupić dom na Öckerö. Moja rodzina ma zapewnione wszelkie wygody.

A ja pokochałem pralkę, nie wspominając już o zmywarce. Jasne, że te sprzęty nie są niezbędne do życia. Można prać i zmywać ręcznie, ale wówczas ma się mniej czasu na zabawę z dziećmi.

I choć dziś już nie tęsknię za życiem w lesie, chcę pokazać moim córkom wartość, jaką ma w sobie bliskie obcowanie z przyrodą. Chcę, by dostrzegały zalety obu tych światów.

Dziewczynki mają ferie, więc zabieram Signe na narty. Spakowaliśmy do sanek rondel i jedzenie na dwa dni, karimaty, śpiwory, siekierę, łopatę i piłę. Ja ciągnę sanki, a Signe niesie lekki plecak z ciepłą wodą i kanapkami.

Wędrujemy w stronę wzniesień wokół jeziora Norsjön, jest minus dziesięć stopni, a pod nartami mamy piętnaście centymetrów puszystego śniegu. Idealne warunki na wycieczkę. Sprawnie prześlizgujemy się między gałęziami świerków, sanki suną za mną płynnie, bez zapadania się w śnieg.

Po dwóch godzinach docieramy do miejsca, z którego roztacza się widok na jezioro. Nasz znajomy widział tu latem trzy niedźwiedzie. Teraz śpią głębokim snem w swoich gawrach. To niezwykłe, że są w stanie przetrwać tyle miesięcy bez śpiwora. Kiedy się budzą, zapewne są wypoczęte, ale zdrętwiałe i głodne.

Między dwiema gałęziami rozciągam brezent, żeby nas chronił od wiatru. Potem Signe pomaga mi udeptać w śniegu kwadrat o powierzchni około czterech metrów, w którym rozbijemy obóz. Chwilę później ona zaczyna kopać w śniegu dołek na ognisko, a ja znoszę gałązki na legowisko. Świerkowe łóżko jest miękkie i ciepłe, a zapach żywicy miło świdruje w nosie.

Kiedy łóżko jest gotowe i zgromadziliśmy odpowiednią ilość drewna na opał, rozpalam ognisko. W rondlu topimy trochę śniegu, wsypujemy czerwoną soczewicę, dodajemy przyprawy i pokrojoną na plasterki pikantną kiełbasę. Siadamy obok siebie i jemy, a nad nami zapada zmierzch. Miałem trzydzieści lat, kiedy Signe przyszła na świat. Dużo mnie nauczyła. Często wbijała mi palec w klatkę piersiową i mówiła: „Ziemia do taty!”. Wyrywałem się z zamyślenia.

Wchodzimy do śpiworów i dorzucamy do ogniska, aż nasze powieki robią się ciężkie i nie mamy już siły utrzymać ognia przy życiu. W miarę jak przygasają płomienie, kontury drzew wokół nas robią się coraz wyraźniejsze. Signe śpi w czapce na głowie. Oddycha cicho i spokojnie. Leży na boku, tak samo jak jej mama.

Myślę sobie, że właśnie to chciałbym przekazać moim córkom. Świadomość, że przyroda i pory roku to drzwi prowadzące do tego, co najważniejsze. Stamtąd przybyliśmy i nie wolno nam o tym zapominać.

Chcę dostarczyć im wspomnień, które zakorzenią się głęboko w ich ciałach. Do których będą mogły sięgnąć w dowolnej chwili.

Na przykład to, jak ubiegłego lata ja i dwie starsze córki przebiegliśmy całą drogę przez las do rzeki. Powietrze stało w miejscu, słońce świeciło na bezchmurnym niebie, a drzewa wokół nas były suche i spragnione. Wskoczyliśmy do wody poniżej wodospadu Prästfallet i daliśmy się ponieść z prądem do Åkroken, gdzie rzeka ma duże zakole. To dobre miejsce, by wyjść z powrotem na brzeg. Woda była ciepła, a prąd silny, ale nie rwący. Płynęliśmy spokojnie z prędkością około dwóch węzłów. Signe i Helga były zachwycone.

Nic nas to nie kosztowało. Wystarczyło otworzyć drzwi, wyjść z domu i pokonać kilka kilometrów, a pozostało wspomnienie na resztę życia. To rzecz dostępna dla wszystkich.

Któregoś wieczoru czytam Heldze do snu książkę o koniach. Uwielbia konie i chce wiedzieć wszystko o ich rasach, pochodzeniu oraz o tym, do czego się je wykorzystuje.

Helga jest drobna i szczupła i uwielbia słodycze tak samo jak ja. Jej psychika jest jak młoda brzozowa gałązka. Kiedy czuje nacisk, ugina się, ale się nie łamie. Jest łagodna i chce, żeby wszyscy czuli się dobrze. Nosi w sobie wielkie myśli, które dochodzą do głosu przed snem. Dlatego czasem trudno jej zasnąć. I tak samo jak ja, łatwiej odnajduje spokój pod gołym niebem, w rześkim powietrzu i chłodzie.

Leżymy w śpiworach na tarasie, pod dachem. Helga dodatkowo nakryła się kołdrą. Signe leży obok na ogrodowej kanapie i czyta książkę. Lubi używać wyobraźni i tworzy swoje własne wewnętrzne światy.

Nad doliną Åredalen przez cały dzień wisiała zimna mgła i wszystko pokrywa teraz cieniutka warstewka lodu. Czuję, że drętwieją mi dłonie, kiedy czytam Heldze, czym różnią się konie gorącokrwiste od zimnokrwistych.

Wszystkie pochodzą od tego samego prakonia, ale różnie ukształtowało je środowisko, w którym żyły. Konie gorącokrwiste pochodzą z ciepłych obszarów, są lżejsze, szybsze i bardziej agresywne od swo- ich zimnokrwistych kuzynów. Te żyły w rejonach zimnych, są większe, powolniejsze i spokojniejsze.

Przychodzi mi na myśl, że tak samo jest z ludźmi. Są ludzie gorąco- i zimnokrwiści. Ci drudzy stoją nieco z boku i obserwują, potrzebują więcej czasu na reakcję, nie są impulsywni. To cenne cechy. Myślę, że w dzisiejszych czasach wszyscy powinniśmy mieć trochę więcej zimnej krwi.

Pewnego zimowego wieczoru, biegnąc w stronę Romohöjden, poczułem w piersi wielki ciężar. Serce biło słabo, jakby opadło z sił. Moje nogi zrobiły się ciężkie, a oddech płytki. Przyszło mi na myśl, że to zawał. Czyżby nadszedł mój czas? Nie uda mi się przeżyć jeszcze kilku lat?

W ostatnich latach przeciążałem swoje ciało, a moje naczynia krwionośne z pewnością zesztywniały od nadmiaru płatków owsianych, miodu i innego cukru. Ujrzałem siebie samego, jak zginam się wpół między drzewami, z dziwnym uczuciem ulgi. Myślałem, że tym razem zostanę w lesie na dobre.

Pomyślałem o Fridzie i o naszych córkach. Poradzą sobie beze mnie. Jeśli sprzedadzą dom na Öckerö, wystarczy im pieniędzy na wiele lat. Ucieszyła mnie myśl, że udało mi się pokonać swoje własne ego, kiedy starsze dziewczynki były jeszcze małe, i że w końcu stałem się dobrym ojcem i mężem.

Wiem, że jeśli nie wrócę do domu o spodziewanej porze, Frida zadzwoni do naszego sąsiada Stefana. Jego pies powącha któreś z mo- ich gaci i wyruszy na poszukiwania. Znajdą mnie leżącego na zamarzniętym mchu, kawałek nad mokradłem Romomyren, w miejscu z widokiem na szczyt Åreskutan. Trudno sobie wyobrazić piękniejszą scenerię wiecznego spoczynku. Moja czołówka wciąż będzie świeciła bladym światłem, ale zdąży ulecieć to, co stanowiło istotę mnie.

Te myśli mnie zadziwiły, ale nie poczułem smutku. Jeśli ze spokojem przyjmujesz fakt, że kiedyś będziesz musiał umrzeć, możesz żyć pełnią życia.

Po jakimś czasie serce odnajduje rytm. W nogi wstępuje energia. Biegnę dalej.

 

Markus Torgeby, Frida Torgeby

Pod gołym niebem. Żyj w rytmie natury

tłum. Ewa Wojciechowska

wyd. Znak Literanova

 


Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli nie chcesz przegapić równie ciekawych, koniecznie zapisz się na newsletter Fathers!


 

Udostępnij