Siostrzany slalom

Pierwsze ustawienie nart w charakterystyczny kształt litery „V” to początek wielkiej przygody i być może wielkiej miłości. Żeby czerpać prawdziwą satysfakcję z narciarstwa, naukę warto rozpocząć jako dziecko. Lena i Józefina trenują zjazdy w ośnieżonym lesie pod czujnym okiem ojca – na stoku nie ma większego autorytetu. Zwłaszcza że te białe lekcje to synonim najlepszej zabawy.

 

Trzeci głęboki haust powietrza – które tu, w Szklarskiej Porębie, przypomina to alpejskie – przerywa szybki unik przed nadlatującą znienacka kulką śniegu. Wbrew pozorom bitwa na śnieżki ma wiele wspólnego z nauką jazdy na nartach. Kilka niewymuszonych rzutów uczy zwinności i szybkich reakcji, które przydają się na stoku. Tak naprawdę dziecięce lekcje jazdy na nartach obracają się wokół hasła „balans”, i nie oznacza on tylko utrzymywania równowagi w sensie fizycznym czy technicznym, ale też znalezienie złotego środka – czegoś pomiędzy zabawą a nauką. A ojcowie znają się na tym jak mało kto.

Górofilia dziedziczna

W tej części Sudetów pokrywa śnieżna zalega średnio przez 110 dni w roku, więc jej wybór na zimowy cel z nartami i kijkami w roli głównej był oczywisty. Lena i jej siostra Józefina były spakowane na długo przed datą startu z Warszawy – dla pierwszej, o pięć lat starszej, to kolejna wyprawa na stok, za to druga debiutuje. Na szczęście nie obędzie się bez siostrzanych wskazówek i klasycznych wygłupów, które jeszcze bardziej rozładowują i tak przyjemną atmosferę – są trochę jak baza przygody narciarskiej. Temu duetowi nie trzeba powtarzać elementarnych zasad, bo już obie leżą na śniegu w pozycji orła. Wojtek Ponikowski – ojciec dziewczynek – dołącza do energicznych ruchów skrzydłami. Tu, w górach, czuje się jak u siebie, co trzeci zimowy weekend spędza z widokiem na wierzchołki i od początku było jasne, że przeszczepi tę pasję córkom najwcześniej, jak się da. Wspinaczki i zaliczanie tras to jedno, ale biel na choćby najmniejszym stoku to już impuls do pakowania sprzętu i organizowania rodzinnej wyprawy na południe Polski. Trzy pary butów narciarskich czekają na znak.

 

Pizza na zimno

Słownictwo na stoku musi być adekwatne do wieku, więc nomenklatura narciarska dla młodych opiera się na dobrodziejstwie dzieciństwa. Jazdę pługiem nazywamy pizzą, a równoległą – frytkami, łatwiej i przyjemniej chyba się nie da. Zanim jednak terminologia gastronomiczna wywoła pragnienia odwiedzin schroniska, wracamy do lekcji górskiego wychowania fizycznego. Podstawowe pozycje najlepiej przemycić w ramach zabawy – zaciskanie balonu między nogami tak, żeby nie wypadał, pomaga dzieciakom utrzymać prawidłowy rozstaw nóg. Przy nauce ślizgania się na jednej narcie sprawdzą się wyścigi hulajnogą narciarską, a każde skręcanie to zamiana w szybowiec. O nudzie i zmęczeniu w tym składzie nikt nie słyszał. Startujemy zawsze od rozgrzewki, która pomaga uniknąć kontuzji. Czasem przeprowadzamy ją od stóp do głów, a czasem od głów do stóp, ważne, by szczególną uwagę poświęcić nogom, ćwiczeniom siłowym i rozciągającym. Trenerem jest głównie Wojtek – założyciel platformy Fathers, można więc powiedzieć, że ojcostwem zajmuje się przez cały czas, choć wiadomo, że praktyka w tej materii daje najwięcej. Bliski kontakt z córkami to dla niego sprawa zupełnie naturalna, bycie zaangażowanym ojcem nie polega na odhaczaniu jakichś zatwierdzonych reguł, bo każdy rodzic to osobna receptura na tworzenie więzi. Tu, w górach, śnieg i mroźne powietrze dają dobre warunki do pielęgnowania bliskości. Gdzie, jeśli nie na łonie natury.

Przewodnik z kijkami

Trenowanie pługu idzie dziewczynkom nieźle, wywieszone języki są tego najlepszym świadectwem. Podczas poruszania się w ramach pizzy, czyli łukami płużnymi, maluchy powinny jeździć za rodzicem. To dorosły ma być pierwszy, prowadzić dziecko w dół stoku, oglądając się przy każdym skręcie, aby wyłapać ewentualne zagrożenia. Często to właśnie rodzic jest dla młodego największym autorytetem i – podpatrując go – debiutant najczęściej się uczy. Mentor na stoku ma budzić bezpieczeństwo, to fundament, tak jak w życiu pozagórskim. Wojtek nie zabiera dziewczynek na zbyt wymagające stoki, bo wie, że może je zniechęcić, zamiast tego na początek wybiera łagodne górki w lesie i pozwala Lenie i Józefinie na działanie we własnym rytmie. Nie ma co oczekiwać, że dzieci po paru godzinach jazdy będą mistrzami w narciarstwie alpejskim, lepiej, żeby zdobyły puchar świata we frajdzie. W pewnym momencie dobrze jest też odwrócić role i pozwolić dziecku być instruktorem, a samemu wczuć się w rolę ucznia. Tak naprawdę chodzi o oswojenie młodych z narciarstwem, a tu wystarczy sekwencja pewnych ruchów, które wygenerują w małym narciarzu sprawność i pewność siebie.

Trening czyni mistrza – ćwiczenia przed zjazdem:

 

  • Trenowanie przyjmowania pozycji płużnej w miejscu, co zaowocuje jazdą na stoku – dziecko będzie panowało nad prędkością i hamowaniem.
  • Robienie przysiadów w nartach i powtarzanie wstawania, co wytrenuje umiejętność podnoszenia się na stoku po ewentualnym upadku.
  • Pochylanie się z wyprostowanymi biodrami w przód i w tył w zapiętych butach i nartach, żeby wzbudzić zaufanie do sprzętu – dziecko ma być pewne, że narty są w stanie je utrzymać.
  • Obrót wokół własnej osi w dwie strony, który pozwala młodemu przyzwyczaić się, że ma narty na nogach.
  • Podnoszenie tyłu nart – raz jedna, raz druga noga, podczas gdy przód nart przylega do podłoża – oswaja z nartami i przyzwyczaja do zachowania prawidłowej postawy narciarskiej.
  • Odpinanie jednej narty i ślizganie się na drugiej, czyli tzw. hulajnoga narciarska – dzięki temu dziecko wie, że narty się ślizgają, a dodatkowo trenuje równowagę.
  • Umieszczanie kijka narciarskiego między nogami – ciągnąc tak dziecko, przyzwyczajamy je do orczyka.

 

Balans przyjemności

Równoważyć na stoku ma się wszystko, w tym zdrowe zmęczenie z gaszeniem pragnienia. Bywa, że dzieciaki nie potrzebują przerwy w kolejnych zjazdach i ćwiczeniach, ale trzeba ich uważnie słuchać, bo wytrzymałość to sprawa indywidualna. Wyposażone w solidne kaski, nieprzemakalne rękawice i wygodne buty w jaskrawych barwach Lena i Józefina już zdobyły kolejny stok. Rumiane policzki to objaw zdrowia, ale Wojtek sprawdza, czy dziewczyny się nie przegrzały – to pozornie banał, a w rzeczywistości spore niebezpieczeństwo podczas jazdy. I jeszcze uzupełnianie płynów. Co oznacza, że czas na przerwę. W ręku taty ląduje termos wypełniony ulubionym ciepłym sokiem malinowym z miodem, a w dłoniach dziewczynek owsiane ciastka – sprawdzony sposób na podreperowanie statusu energetycznego. Maluchy często jeżdżą w systemie 45 minut, 15 minut przerwy i kolejne 45 minut lekcji, ale przerwa to nuda. Ostatni łyk i wracamy na stok.

 

Materiał powstał we współpracy z marką Mercedes.

http://www.4fathers.pl/

 

Udostępnij