O tej, która zniszczyła system

Jedni porywają się z motyką na słońce, a inni mopem „rozwalają system”. Efekty działań tych pierwszych bywają różne. Joy Mangano (Jeniffer Lawrence) swoim projektem samowyżymającego się mopa zawojowała świat gospodyń domowych i zatrzęsła uniwersum telezakupów.

Rodzina Joy jest raczej piekielna i nie sprzyja prowadzeniu biznesu. Rzuca bohaterce nieustannie kłody pod nogi – pominąwszy babcię, dobrego ducha bohaterki i jej byłego męża, który ją cały czas wspiera, mimo że prawie nikt nie słucha jego głosu.

Joy żyje w kobiecej przestrzeni. Pokolenie seniorów reprezentuje babcia (Diane Ladd – „Dzikość serca”, „Inland Empire”), która na granicy idealizmu czy niemal naiwności wierzy w to, że jej wnuczka zostanie kimś. Kimś przez duże K. Babcia jest narratorką historii Joy. Matka (Virginia Madsen), która po życiowych niepowodzeniach ukrywa się przed światem w swoim pokoju, zatapia się całkowicie w losach bohaterów ulubionej telenoweli. Nawet jej niespodziewana miłość do hydraulika jest rodem z opery mydlanej. Córka (Jennifer Lawrence) nadal próbuje wierzyć w lepszą przyszłość, choć boleśnie odczuwa rozpad bańki z marzeniami i zderzenie z brutalną rzeczywistością. Jej odwaga sprawia, że nadal utrzymuje się na powierzchni. Walczy, bo nie ma wyboru (jej mottem mogłyby być słowa bohaterki serialu oglądanego przez matkę: „gdy ktoś dostrzega we mnie słabość, zamieniam ją w siłę”). Jest też wnuczka (i córka Joy – Christie), która z racji okoliczności zbyt szybko dorasta, chyba nawet nie ma czasu na marzenia.

Męska część rodziny ukrywa się w piwnicy. Ojciec Joy (Robert de Niro) i były mąż Joy, Tony (Edgar Ramirez) – dwóch nieudaczników. Jeden rozwiedziony i dodatkowo wyrzucony przez kochankę, szukający szczęścia w serwisie randkowym dla wdów i wdowców, drugi rozwiedziony, ale nadal mieszkający kątem u byłej żony, zarabiający na niedochodowych chałturach.

Podział na świat męski i żeński pojawi się jeszcze później – w konfrontacji Joy z bogatym właścicielem sieci marketów K-Mart i kablówki z telezakupami, Neilem (Bradley Cooper), któremu ma zaprezentować swojego mopa. Najpierw na spotkaniu pada wiązka męskich, szowinistycznych żartów sprzedawców, które jednak nie zbijają Joy z pantałyku. Potem ujawniają się różnice w myśleniu i postrzeganiu – dla Neila podstawą są cyfry, wykresy, tabele, zestawienia sprzedaży, a nazwa firmy oznacza jakość, cenę i wygodę. Joy wywodzi swój projekt z codziennego doświadczenia gospodyni domowej, pierwsze szkice tworzy kredkami w dziecięcym pokoju. Potrafi wymienić zalety swojego mopa, wynikające z konkretnych potrzeb. Joy nie zna się na biznesie, ale ma pewność, że jej mop jest lepszy niż jakikolwiek inny.

Film „Joy” Davida O. Russela jest luźno oparty na prawdziwej historii Joy Mangano, amerykańskiej bizneswoman i wynalazczyni, posiadaczki wielu patentów, znanej m. in. z projektu samowyżymającego się mopa (Miracle Mop). Reżyser umieścił w tej opowieści zarówno schemat american dream, jak i telenowelę. Telenowela steruje życiem, oczekiwaniami, wzorcami, udając życie (matka najbardziej wsiąka w ten świat, ale są sceny w filmie, gdy i Joy, i jej ojciec oraz były mąż zatrzymują się przy którymś z odcinków). Jednocześnie życie napędza telenowelę. Neil, wprowadzając Joy w świat telezakupów, mówi: „Wierzę, że w przyszłości telewizja będzie o zwykłych ludziach”. W historii Joy mieszają się szara, ponura rzeczywistość, spektakularne wzloty i równie spektakularne upadki.

Są dwa przełomowe momenty w historii bohaterki, które ona sama zaznacza. Ten, w którym zaczyna tworzyć swój wynalazek (mopa) i śni powtarzalny sen z umierającą małą dziewczynką i podeptanymi marzeniami – wówczas każe się wyprowadzić ojcu i Tony’emu, by oczyścić się z przeszłości i zacząć nowy etap. I ten, w którym przyjeżdża na spotkanie z Derekiem Markhamem, szefem firmy produkującej części – przedtem, po nocy spędzonej wśród dokumentów, obcina włosy. Staje się nową Joy. Gdy jako wygrana wychodzi z hotelu (po scenie rodem z westernu), powinna jeszcze zdmuchiwać dym z kolta, który niedawno wypalił.

Klamrą dla tego filmu są marzenia. Te dziecięce – o „tworzeniu pięknych rzeczy dla całego świata”, te pogrzebane na wiele lat i te spełnione po bardzo, bardzo długiej życiowej podróży, odnalezione wraz z cennym pudełkiem wycinanek z dzieciństwa. Joy, stojąca w śniegu i oglądająca przedświąteczne wystawy z zabawkami, mentalnie wraca do obrazu z dzieciństwa przywołanym na początku filmu. Śnieg, przyjaciółka, beztroska, warsztat ojca. Pierwsze marzenia i niezmącona wiara w to, że staną się rzeczywistością. „Każdy zaczyna od jakiegoś marzenia o swoim życiu” – jak twierdziła babcia małej Joy.

Jeniffer Lawrence i Bradley Cooper to duet sprawdzony już w „Poradniku pozytywnego myślenia” tego samego reżysera. Jest nawet trio – De Niro tym razem, inaczej niż w „Poradniku”, gra ojca Lawrence, nie Coopera. Podobne chwyty, podobne szablony (m. in. mocno dysfunkcyjna rodzina z jedną silną kobietą, która stara się panować nad całością)  – ale czy i opery mydlane, i filmowe czy literackie opowieści o amerykańskim śnie nie zasadzają się na tych samych, powtarzanych już wielokrotnie, historiach?

Udostępnij