Maluchem przez Afrykę

Po jedenastu latach rzucił pracę w korporacji i wyruszył odkrywać świat. Arkady Paweł Fiedler, wnuk wybitnego podróżnika, kontynuuje rodzinną tradycję i podbija świat… Fiatem 126 p. Przeczytajcie fragment dziennika z tej niezwykłej wyprawy!

Goryle w Puszczy Bwindi
5 listopada 2014 r. Dzień 66.

Lubię świeże i rześkie poranki. Dzisiejszy jest właśnie taki. Człowiek od razu staje na nogi. Pozostałości po nocnej ulewie nie przeszkadzają. Widok zarośniętych gęstą roślinnością i oplecionych poranną mgłą wzgórz nieprzeniknionej Puszczy Bwindi pobudza wyobraźnię. Z oddali puszcza wygląda na iście nieprzeniknioną. Dzisiaj będę miał okazję przekonać się, jak wygląda od środka. Zarezerwowałem dla siebie i Danki miejsca na gorilla trekking, wypad w poszukiwaniu goryli w parku. Sprawa niełatwa i kosztowna zarazem. Będąc jeszcze w Etiopii, musiałem dokonać rezerwacji i opłacić pozwolenie na trekking. Powodem tego jest bardzo ograniczona liczba osób, które dziennie mogą oglądać goryle. W okolicy Buhomy występują 3 grupy tych wielkich małp. Każda z nich składa się z około 10 goryli pod przywództwem srebrzystogrzbietego samca. Każdego dnia tylko 6 turystów ma prawo dotrzeć do jednej z takich grup. Pomimo wysokiej ceny za pozwolenie na trekking, chętnych jest zazwyczaj więcej niż miejsc. Normalnie kosztuje 600 dolarów i trzeba je załatwiać naprawdę ze sporym wyprzedzeniem. Ja miałem szczęście, ponieważ w listopadzie panuje w Ugandzie pora deszczowa i dlatego w tym miesiącu koszt pozwolenia wynosi 350 dolarów. Poza Buhomą są jeszcze inne miejsca, gdzie można dotrzeć do goryli w Bwindi. W sumie podobnych grup jest w parku jedenaście. Żyjące w nich goryle są przyzwyczajone do obecności człowieka, obcują z turystami już od lat 90. XX w., ale poza nimi istnieją też goryle zupełnie dzikie, nieznające ludzi. Ogółem w lesie Bwindi żyje około 400 goryli górskich i jest to połowa światowej populacji tych małp.

Zbiórka uczestników trekkingu odbywa się tuż obok kempingu przy głównej siedzibie Uganda Wildlife Authority, czyli organizacji, która nadzoruje wszystkie parki w Ugandzie i wydaje pozwolenia na wejście do nich. Przybyłych turystów podzielono na 3 grupy po 6 osób. Każdej z nich przydzielono rodzinę goryli, której będą poszukiwać. Moja grupa ma wyruszyć na poszukiwania stada Mubare, któremu przewodzi spory, 18-letni srebrzystogrzbietysamiec. Liczy ono 10 sztuk plus jedno nowo narodzone, miesięczne gorylątko. Wyłożono nam żelazne zasady, których należy się trzymać podczas przebywania wśród goryli, po czym pojechaliśmy samochodem do miejsca startu wędrówki. Na godzinę przed nami w poszukiwaniu goryli wyruszyli skauci. Ich zadaniem jest wytropienie naszego stada i skierowanie nas w jego kierunku. Przewodnik określił szanse spotkania goryli na 95 procent. Mamy na to 8 godzin, a właściwie 7, ponieważ godzinę spędzimy wśród samych goryli. Goryle cechuje duża wrażliwość na ludzkie choroby. Są genetycznie w 98,4 procenta podobne do człowieka, dlatego dłuższe przebywanie ludzi wśród nich mogłoby stanowić dla tych małp zagrożenie. Ugandyjczycy bardzo serio podchodzą do tej sprawy. Turysto, lepiej bądź zdrowy! Nawet ze zwykłym kaszlem nie wpuszczą cię do goryli.

Najpierw idziemy przez wioskę położoną u podnóża góry, na którą mamy się wspiąć. Ścieżka prowadzi przez gęsto rosnące bananowce, pomiędzy którymi gdzieniegdzie prześwitują domostwa żyjących tu ludzi. Droga coraz bardziej pnie się w górę. Roślinność jest coraz gęstsza, a odgłosy ukrytych w koronach drzew ptaków z każdą chwilą stają się wyraźniejsze. Pogoda dopisuje, nie zanosi się na deszcz. Po 2,5 godzinie wędrówki nasz przewodnik dostaje od skautów sygnał przez radio, że nasze stado zostało odnalezione, jakieś pół godziny marszu od nas. Goryle przemieszczają się po lesie dość powoli, zazwyczaj nie dalej niż kilometr od miejsca, gdzie znajdowały się poprzedniego dnia, co znacznie ułatwia ich tropienie. Po półgodzinie dotarliśmy na szczyt porośnięty niewysokimi, sięgającymi do klatki piersiowej krzakami, których liście są przysmakiem goryli. Spotykamy tam czekających na nas skautów. Przewodnik przypomina o 7 metrowym dystansie, który trzeba zachować, zbliżając się do goryli. Nie wolno też stawać im na drodze, jeżeli będą chciały przejść, nie można też używać lamp błyskowych. Czuję ogromne podekscytowanie. Oto za kilka minut stanę oko w oko z tymi wspaniałymi zwierzętami. Idę na czele grupy zaraz za skautem, który za pomocą maczety toruje drogę przez zarośla. Po kilkudziesięciu metrach coś poruszyło się w krzakach. Stanęliśmy jak wryci. Pod krzaczkiem, zajadając liście, siedzi gorylica z małym gorylątkiem, które ma około 2 lat, jak wyjaśnia nam później przewodnik. Małpa nic sobie z tego nie robi, że nagle staje przed nią w rzędzie 6 osób z aparatami w rękach, z zachwytem przyglądających się jej śniadaniu. Ja też biorę się do filmowania, mam 2 kamery: aparat z mikrofonem, którym kręcimy cały film, i GoPro. Obydwóch kamer używam jednocześnie, chcę zdobyć jak najwięcej materiału do filmu. Po kilku minutach gorylica wraz z dzieciątkiem zanurza się w krzakach, znikając w gęstwinie. Tymczasem jeden ze skautów wypatrzył srebrnogrzbietego samca przywódcę. Cała grupa jak na zawołanie ruszyła w jego stronę. Goryl leży sobie osłonięty z trzech stron krzakami i nie zwraca większej uwagi na przybyszy. Tylko od czasu do czasu łypie w naszą stronę. Ma przejmujące oczy. Spojrzenie bardzo ludzkie, nie ma w nim nic zwierzęcego. Nagle jeden ze skautów oznajmia:

– Przepraszam. Stoicie w gnieździe safari ants.

Jednak nikt nie zwraca uwagi na przestrogę i wszyscy dalej fotografują goryla. Mrówek zresztą nie widać pod poszyciem gęsto usianym liśćmi. Skaut powtórzył:

– Stoicie na gnieździe safari ants, musicie natychmiast opuścić to miejsce.

Raptem z różnych stron dobiegły przerażone odgłosy. Wszyscy krzyczą z bólu i gwałtownie podskakują. Też poczułem ukąszenie. Wyskoczyłem jak z procy poza zarośla na ścieżkę. Zapiekło mnie na nogach i brzuchu. Olbrzymie, półtoracentymetrowe czerwone mrówki ogromnymi szczękami wbijają się w moje skarpetki i spodnie. Cała grupa rozpaczliwie się otrzepuje i wywija komiczne hołubce. Nie da rady, trzeba się rozebrać do majtek. Ściągam buty, skarpetki, spodnie. Kilka mrówek wbiło mi się w nogi, kilkanaście mam w butach. Ludzie nawzajem wyskubują z siebie wczepione w skórę insekty. Jak komicznie musi to wszystko wyglądać! Grupa żądnych wrażeń fotograficznych myśliwych półnago w puszczy iska ze swoich ciał czerwone mrówki. Przysiągłbym, że oglądające nas goryle mają przednią zabawę. Role się odwróciły. Teraz my na scenie, wystawieni na groteskowy pokaz przed małpią widownią. Nawet srebrnogrzbiety opuścił swoją kryjówkę i zasiadłszy na krzaku nieopodal gapi się na nasze wygłupy, spokojnie żując liście.

Arkady Paweł Fiedler przejechał legendarnym Maluchem, zwanym przez niego Zieloną Bestią, ponad szesnaście tysięcy kilometrów wzdłuż Afryki Wschodniej, trasą od Egiptu do RPA. Wnuk podróżnika i pisarza Arkadego Fiedlera dotarł w ten sposób, m.in. do gościnnych Nubijczyków, widział codzienną udrękę w Etiopii, obserwował obrzędy plenienia Hamer, a w Namibii spotkał się z Buszmenami. Swoją relację z wyprawy zawarł w książce „Maluchem przez Afrykę”, która miała swoją premierę w połowie maja. 

Udostępnij