„Ja się będę śmiał na końcu”

Nieufność wyrobionego czytelnika wobec wywiadu-rzeki jest zupełnie naturalna. O ile więcej ważą bowiem słowa Pilcha od wynurzeń pierwszego z brzegu celebryty, którego zaliczyć możemy do tego samego gatunku, co jętkę jednodniówkę.

Książka pod tytułem „Zawsze nie ma nigdy. Jerzy Pilch w rozmowach z Eweliną Pietrowiak”, oprócz tego, że po raz kolejny potwierdza, że jej główny bohater w sztuce gawędziarstwa nie ma sobie dzisiaj w Polsce równych , dowodzi również, jak bardzo brak Pilcha polskiemu czytelnikowi. Nękany chorobą Parkinsona pisarz pisze ostatnio mniej, ale każda nowa książka autora „Wielu demonów” to zawsze wielkie wydarzenie literackie w naszym kraju. Nic więc dziwnego, że niemałe poruszenie wywołała informacja Wydawnictwa Literackiego, które ogłosiło niedawno publikację pierwszego wywiadu-rzeki z Jerzy Pilchem.

Pilch, jak przyznaje w „Zawsze”, sam skazał się na samotność. W jego warszawskim mieszkaniu odwiedza go niewiele osób, a tych, co wpadają, można policzyć na palcach jednej ręki. Dariusz Nowacki w swojej recenzji tej książki nazwał pisarza: „pustelnikiem z ulicy Hożej”. Trudno o bardziej celny i piękny przydomek, który z pewnością przypadnie do gustu samemu pisarzowi. Wracając jednak do samotności, to jest ona z pewnością efektem doskwierającej Pilchowi choroby, z drugiej jest to wypadkowa przekonania sześćdziesięciotrzyletniego mężczyzny, że życie dzieli się na długą młodość i krótką starość. W tę ostatnią bezsprzecznie udało mu się wkroczyć, a w związku z tym szkoda marnować czas na towarzyskie „gry i zabawy młodości”.

Pilch w rozmowach z Pietrowiak to mężczyzna błyskotliwy, nadal celnie potrafiący opisać i zrozumieć otaczający nas świat. To wciąż ten sam bystry obserwator, co z wydanych nie tak dawno temu „Dzienników”. Gdy czytuję od czasu do czasu wywiady-rzeki, zawsze towarzyszy mi pytanie: na ile bohater jest ze mną szczery, a na ile jego bardziej lub mniej błyskotliwe odpowiedzi to efekt finalnej pracy zręcznego redaktora? Słuchając Pilcha (bo uważam, że „Zawsze nie ma nigdy” należy czytać na głos, aby zrozumieć, co miał na myśli autor, mówiąc: „ja piszę tak jak mówię”), nie mam wątpliwości co do jego intencji. Nie słychać w jego głosie fałszu, mimo że sam instrument może już nieco nie stroi. Wielka to zasługa Eweliny Pietrowiak, wieloletniej przyjaciółki pisarza, jego niegdysiejszej miłości, co w „Zawsze ” zostało jedynie subtelnie zasygnalizowane. „Odpytująca” zna swojego rozmówcę na tyle, aby wiedzieć, kiedy ten kłamie lub coś ukrywa. Przez to, a może właśnie dzięki temu, trudno jest Pilchowi maskować się lub podążać w swoich odpowiedziach ścieżką dobrze mu znaną i bezpieczną. Pietrowiak jako rozmówczyni udało się uniknąć chyba wszystkich możliwych pułapek, od zbyt nachalnego eksponowania własnej osoby, po zadawanie pytań rodem z kolorowych gazet.

„Zawsze nie ma nigdy” nie przynosi nam plotek z literackiego świata. Pilch jest pod tym względem nad wyraz dobrze wychowany. Nie interesuje go również wszelka rywalizacja, za to z uwagą śledzi poczynania młodszych kolegów i koleżanek po fachu. Trudno szukać w tej rozmowie towarzyskich rewelacji. Pilch, jako rasowy gawędziarz, pewnie panuje nad wątkiem i osnową swojej opowieści. Gdzieniegdzie trafi się jakaś wesoła anegdota, jak choćby ta o Bronisławie Maju, którego w czasach studenckich po jednej z zakrapianych imprez, przez wzgląd na jego „typ dziecinnej urody”, milicja (zamiast na izbę wytrzeźwień) odwiozła na pediatrię. Gdzie indziej Pilch uderza w wysokie „C” i w tych miejscach wyłania nam się obraz człowieka pozbawionego złudzeń, który na trzeźwo podchodzi do tego, co każdego dnia przynosi mu życie. A dni, w których bywa znośnie, zdarza się dzisiaj mniej niż kiedyś, stąd słowa: „Wydaje mi się, że wszystko wokół nas jest emanacją stanu ducha, a stan ducha chorego człowieka jest kiepski”. Pilch nie koloryzuje, nawet nie stara się pudrować rzeczywistości, wie, że nie czas i miejsce na żadne kreacje. Mimo to opowieść, którą snuje, uwodzi i wciąga, a ten wywiad czyta się jak dobrze skomponowaną historię ze świetnie nakreślonym bohaterem, który koniec końców wdzięczny jest Bogu za dar choroby. Tej konkretnej choroby, jaką jest Parkinson. Ten złośliwy, drżący Parkinson, który jednak przynosi ze sobą obietnicę… dłuższego życia. Mimo wszystko.

„Zawsze nie ma nigdy. Jerzy Pilch w rozmowach z Eweliną Pietrowiak”
Wydawnictwo Literackie

Udostępnij