Głucha cisza

Niepokój zaczyna się odczuwać już patrząc na plakat promujący film Marcina Dudziaka. W pozornie idealnym krajobrazie niezmąconych linii, przepełnionym ciszą, dostrzec można zastanawiające (niewidoczne na pierwszy rzut oka) kręgi na wodzie, które za chwile zburzą ład i porządek świata.

Historia ojca i syna, którzy wybierają się na męską wycieczkę w bieszczadzką głuszę, oparta na motywach opowiadania Kazimierza Orłosia pt. „Zimorodek”, opowiedziana przez Marcina Dudziaka to rzecz niezwykła, przekorna i nieoczywista. Opis dystrybutora podpowiada, że to pierwsza polska produkcja w nurcie slow motion. I jeśli oglądałoby się „Wołanie”, skupiając wzrok jedynie na długich kadrach portretujących przyrodę, to w istocie byłoby to kino „kontemplacyjne”, ale z gatunku męczących i sennych. O czym mogłem się przekonać na własne oczy, uczestnicząc w kameralnym seansie w katowickim Światowidzie. Tymczasem Dudziak świadomie buduje swoją opowieść. Nic tutaj nie ma prawa istnieć w oderwaniu od siebie. Obraz i dźwięk, miejsce i czas zdają się być nieodłączne, i tylko ludzie i natura, tak na początku, jak i na końcu, okazują się odrębnymi, indywidualnymi bytami. „Wołanie” to obraz wieloznaczny. Niepokój, o którym chce powiedzieć, daleki jest tutaj od znanego z zachodnich filmów czytelnego poczucia grozy. Ów niepokój konsekwentnie budowany jest w przestrzeni dźwięku i obrazu; odgłosów natury, szumu wody i liści, półcienia i mroku. Z pewnością film Dudziaka stoi w opozycji do hollywoodzkich produkcji spod znaku „Dzikiej rzeki” z Meryl Streep. Skądinąd oba filmy łączy podobny wątek fabularny, ale różni sposób wyrazu. Dla Dudziaka najważniejsze jest to, co znajduje się między słowami, co niewypowiedziane, ledwo dostrzegalne, nienamacalne. A sama natura jest w „Wołaniu” równoprawnym bohaterem dramatu.

Józef, główny bohater „Wołania”, to człowiek kulturalny, nieco zamknięty w sobie, którego relacja z 10-letnim synem Antkiem może niektórym przypominać ich własny, niekiedy szorstki i oschły kontakt z własnym ojcem. Niewiele pada między nimi słów. Czy są one jednak w ogóle potrzebne? W prawdziwej męskiej wyprawie chodzi wszak głównie o bycie razem, obok siebie. Nie wszystko musi zostać przegadane. Męskość u Dudziaka jest niejednoznaczna, unika prostych definicji. Jest w niej miejsce zarówno dla odwagi, uporu, marzenia o przygodzie, jak i słabości, strachu i troski o drugą osobę. W „Wołaniu” zresztą mamy dwa męskie światy. Świat ojca i jego syna oraz świat trójki oprychów, w którym rządzi argument siły. Konfrontacja tych dwóch światów stanie się punktem kulminacyjnym filmu. Trzech dobrze zbudowanych, wytatuowanych mężczyzn w symboliczny sposób dokona gwałtu, niszcząc w oczach Antka wizerunek ojca. Każdy chłopiec wierzy przecież, że jego tata jest niezniszczalnym, odważnym i prawym superbohaterem. Tak samo myśli o Józefie Antek, jednak i jego wyobrażenia zostaną boleśnie podeptane. Józef zostanie upokorzony przez trójkę drabów, którzy nie tylko okradną go, ale pogwałcą jego prywatne terytorium, przeszukując jego plecak, czyniąc niestosowne komentarze pod adresem osobistych zdjęć. Intymność i bezpieczeństwo uleci bezpowrotnie, a Antek, będący świadkiem całego zajścia, chcąc nie chcąc, zostanie zmuszony do przekroczenia granicy między dzieciństwem a światem dorosłości. Obraz Józefa (warto zwrócić uwagę na biblijne znaczenie imienia i samej postaci) w oczach syna ulegnie przewartościowaniu, patriarchat zostanie obalony.

Strach przed nieznaną, dziką przyrodą, który towarzyszy małemu chłopcu na początku filmu, przerodzi się w lęk przed obcymi ludźmi. To kolejny ważny wątek poruszony w „Wołaniu”. Pytanie o pochodzenie zła w świecie. Dudziak zauważa, że przychodzi ono do nas nie ze strony natury, a właśnie innych ludzi.

Na koniec jeszcze słów kilka o aktorach, którzy spisali się znakomicie. Zarówno Józef (Sebastian Pawlak) jak i Antek (Witold Kotrys) właściwie nie odgrywają swoich ról, zwyczajnie istnieją na ekranie. Ich bycie zdaje się wypełniać kadr. Są jednak, nie da się tego ukryć, „ciałem obcym” w bieszczadzkiej przestrzeni. Nie należą do świata natury, która do końca nie da się okiełznać.

„Wołanie” Marcina Dudziaka z pewnością zmusza nas do wytężenia zmysłów. W świecie, w którym każdy musi być najlepszy, najszybszy i cieszyć się niczym nieograniczoną swobodą, zmuszanie do czegokolwiek może i nie jest najlepszym zabiegiem. Stracą jednak ci, którzy sami się nie zmobilizują, aby ten film zobaczyć. Można minąć go niezauważenie bez większej szkody dla ciała, ale można też się zatrzymać i nadstawić ucha. Ktoś woła?

Być może ktoś śpiewa, nie wydając żadnego dźwięku.

Ktoś inny modli się, nie używając słów.

Udostępnij