Farma iluzji

Polski Hogwart leży w połowie drogi między Warszawą a Lublinem i nie nazywa się Szkoła Magii, lecz Farma Iluzji. Na tym jednak różnice się w zasadzie kończą, bo w obu miejscach najczęściej słyszanym mugolskim słowem jest „niemożliwe”.

Weźmy na przykład takie auto. Stoi na stole – mały, tani, plastikowy samochodzik, jakich pełno w sklepach z zabawkami. Z tą subtelną różnicą, że go… nie ma. Można się zbliżyć na centymetr, okrążyć, obejrzeć z każdej strony i ma się pewność, że jest. Ale gdy spróbujemy go dotknąć, to okazuje się, że go nie ma. Sceptycy powiedzą: „wysokiej klasy hologram”, cała reszta nazwie to magią. Ta druga teoria zresztą zaraz znajduje potwierdzenie w Pokoju Amesa, w którym dziecko staje się większe od rodziców, o czym niezbicie świadczy każda zrobiona tam fotografia (złośliwi twierdzą, że to złudzenie optyczne powodowane specjalnym układem ścian).

Chwilę później widać zastawiony stół, na którym głównym daniem jest uśmiechnięta głowa kogoś z naszej rodziny. Niby wiemy, że to nie możliwe, no ale przecież ją widzimy. I tak dalej. Niespodzianek na Farmie Iluzji nie brakuje, a niemal każda z nich każe nam się zastanowić nad tym, czym tak naprawdę jest rzeczywistość i czy aby nie za bardzo ufamy naszym zmysłom. Wisienką na torcie jest pochylony dom, w którym błędnik zmienia nazwę na obłędnik i nic nie jest takie, jak nam się wydaje. Do góry idzie się lekko, w dół się prawie nie da i dlaczego – do cholery – ta kulka sama się toczy pod górkę?

Całość wrażenia z Farmy uzupełnia kolekcja replik słynnych samochodów znanych z bajek i filmów (niekoniecznie dla dzieci). Jest m.in. Złomek, Batmobil i DeLorean z „Powrotu do przyszłości”. Zimą na Farmie urzęduje również Mikołaj, wielu uważa, że ten najprawdziwszy. Ma swój gabinet oraz fabrykę zabawek. Jeździ też świąteczna ciuchcia, a złe uczynki można spisać i spalić w Piecu Złych Uczynków. Słowem – czary!

Farma Iluzji

 

Udostępnij