Antyczni bogowie

Zwielokrotniony chłód, anonimowe twarze, jarzeniówka odbija się w szatnianym blacie. Wdycham zapach szpitala jak opium. Wyczyszczony, wypastowany, wypolerowany. Smutek umierania za każdymi drzwiami.

Wlokę się korytarzem, światło mruga resztką sił. Pusto, nikogo już nie ma. Pouciekały ostatnie tramwaje. Schodami 2-4-6-8 w dół. Dźwig windy wciąga linę, trzaskają drzwi. Ktoś stąd właśnie uciekł. Szczęściarz. Wpuścił zimny powiew wiatru i kilka liści na gapę. Labirynt korytarzyków, przedsionków, pokoików, parawanów. Trafiam na SOR, skomputeryzowany i bezduszny. Każe mi czekać cztery minuty. Odliczają mi żółte cyfry na zielonym tle. Spoglądam na ryczący telewizor. Ktoś umarł. Ludzie ze złamaniami, wrzodami, z rakiem. Gapią się wszyscy, ktoś umarł. Pielęgniarka nerwowo wgryza się w jabłko. Coś stuka na klawiaturze. Po czterech minutach podchodzę do okienka z podkulonym ogonem. Jak w każdym szpitalu, urzędzie, jak wszędzie gdzie trzeba coś załatwić. Spogląda ostro znad okularów, szereg pytań i odpowiedzi. Drukarka drukuje dokumentację. Kody kreskowe do plombowania, obrączkowania pacjentów i po chwili 2-4-6-8 schodków w górę. Znam to na pamięć. Kiedyś zgubiłem się idąc na RTG, zagubiłem się idąc na USG. Niczym melodia z koszmaru.

Tymek wciąż ma radochę ze szpitala. Stojaki na kroplówkę, małe przypodłogowe światełka, ślinienie szyby. Dla niego, oprócz wizyty w zabiegowym, to wciąż odkrywanie nowych rzeczy. Dla mnie ten utajony zapach, to zapach umierania. Zapach pokoi, w których dowiadujesz się że zaraz cie nie będzie. Płacz i zatkany nos, i zapach fajek przy głównym wejściu. „Proszę pana, zostały panu dwa lata życia”, „pana dziecko ma białaczkę”. I co dalej? To dla wielu ostatnie miejsce, które zobaczą. Linoleum i lastryko. Brzęczące klucze w szatni, pyrkające świetlówki, nocne tułaczki po korytarzach. Byłem kiedyś w umieralni, na onkologii. Ale to nic w porównaniu z tym co znajdziesz na pediatrii. Tam ciche dramaty rozgrywają się przy dźwiękach nebulizatorów. Niewyspane ludzkie zwłoki noszą małe, pachnące bobasy. Najpierw tulą je do snu. Potem chodzą w tę i z powrotem lekko poirytowani. Mieli spędzić wieczór na scrollowaniu internetu. Nie wyszło. Pleśniawki przeszkadzają. Zapalenie płuc nie daje spać. Jak już się uda położyć maleństwo do łóżka, przychodzi pielęgniarka z kroplówką. Mizerny wysiłek. Syzyfowa praca. Dziecko zaczyna wyć. Niektórzy rodzice pękają o czwartej rano i krzyczą „zamknij mordę!”, aby jakoś rozładować napięcie. Jest tylko gorzej. Odkładają, nie – prawie rzucają dziecko do łóżka.

Spoglądam na to ze smutkiem. Bo przecież już piąty raz z Tymkiem w szpitalu, ale nigdy nie dałem mu do zrozumienia, że to jego wina. Zapalenie płuc, zapalenie oskrzeli, szkarlatyna i jedna cecha wspólna: wybroczyny. Małe, czerwone plamki, sygnały SOS na małym ciałku Tymka. Raz na jakiś czas zmuszają nas do zamieszkania w szpitalu. Przez szyby w pokojach można podglądać innych ludzi. Inne historie. Popękane ludzkie życie. Szpitalne jednoaktówki. Ona i on pokłóceni przy kąpieli. Szkoła życia. Ona i on krzyczą szeptem. Machają do siebie. Nieme kino XXI wieku. Opadają bezsilni na leżanki, nie patrzą na siebie. Dziecko zasypia, dnieje. Nie wiedzą, że czekają ich tylko dwie godziny snu. Nie wiedzą, że na korytarz wyjedzie maszyna sprzątająca, której decybele wdzierają się do każdego pokoju, do każdego neuronu, pod każdą powiekę. Przez te dwie godziny zdążą dogonić wspomnienia dzieciństwa, zapach gnijących kasztanów, odgłos fali przełamujących ciszę. Miał być odpoczynek i próżnia, otwierasz oczy i zastygasz w zmęczeniu. Dziecko się budzi. Zimno. Chcesz zniknąć, a to dopiero pierwsza noc. Czasem, jak fala uderzeniowa, ryk dzieci roznosi się po kolei, po kolejnych pokojach. Zarażają się płaczem. Leżanki zaczynają skrzypieć, rodzice podnoszą się o wiele ciężsi niż są w rzeczywistości. Usypianie synchroniczne to szpitalna choreografia. Jak jedna rodzina siadają na zydlach, wlewają magiczne krople i włączają nebulizatory. Symfonia grozy na osiem inhalatorów.

Następnej nocy wracasz do domu chodnikiem, na piechotę, oczyszczasz pamięć podręczną. Szybki restart systemu. Korony drzew zasklepiają się zasłaniając niebo. Idziesz po cieniu, w tunelu z gałęzi, a po głowie skaczą ci nazwy leków, Rinogermina, Nebbud, Amotaks. Antyczne bóstwa mojego dziecka. Bogowie zdrowia i radości. Zmiłujcie się nad nami, niech to będzie ostatni raz w szpitalu.

Udostępnij